29 grudnia 2008

To jest jak w tej piosence, tuż po tym słowie

Nie, nie, to nie jest zwykła historia. To jest tak że tylko raz ją opowiadałem i to jeszcze sobie. Nie udało mi się jej przekazać dalej. Niby się wie co powiedzieć, ale no nie. Cholera, emocje były wielkie, ale nie przechodzę dalej niż za słowa "Niedawno wydarzyło się u mnie coś czadowego". Wiesz, mogę cię poklepać po plecach, obdarzyć uśmiechem, ale nie przekaże tego w całości. Do tej pory na chwile jeszcze przymykam oczy i łapię się na tym że o wiele za intensywnie o tym myślę. Ej, przecież to było o wiele za krótkie. Potem chwytam się za głowę, chcę jednak ci to powiedzieć, ale kończy się na chaotycznym ruchu ramion, odgarnięciem włosów z czoła, no ale się nie da. I chyba to jest piękne w tej historii, jest kurewsko moja. Moja. I te przyjemne ciarki które mi przechodzą po plecach, tylko na samą myśl. Wiem skąd się biorą i to właśnie jest moje.

23 grudnia 2008

Bad Trip

Kurwa, co za szambo. Kto by pomyślał że można splunąć w czyjąś twarz bez zbierania śliny.

Ostatni guzik koszuli pod moją szyją zostanie zapięty dopiero na moim pogrzebie.


15 grudnia 2008

Manifest

Często zaczepiają mnie ludzie, czy to moi znajomi bądź nieznajomi na ulicy i zadają mi pytanie "Jak żyć?". Doskonale sobie zdaję sprawę że jako osoba, dość niezwykła, krocząca swoimi ścieżkami, nie wiem czy jestem zobowiązywany do nakierowywani tych ludzi na sposób mojego myślenia. Niektórzy po prostu mogą sobie nie poradzić. Ale nie z byle powodu przyległa do mnie etykietka szczodrego człowieka. Wtedy odkładam wszystkie moje myśli, nabieram wobec siebie pokory i przytakuję im gdy mówią że jestem odpowiednim facetem do udzielania im takich rad.

Nie wiem czy wiecie ale w większości przypadków podmiotem naszych problemów są sprawy związane z naszym życiem, typu brak pieniędzy, brak akceptacji rodziny, uczelnia lub brak szczęścia w życiu uczuciowym. Możecie kilkanaście machać przecząco głową, to nic nie zmieni, tak po prostu jest. Musimy zrozumieć że nie każdy może posiąść od razu wiedzę biblioteki aleksandryjskiej, do tego potrzeba przynajmniej kilku lat. Moje zdanie w tym wypadku może oszczędzić trudu początkowego poszukiwania, to są tak zwane uniwersalne rady które dopasowuję do każdej osoby z którą rozmawiam. Musicie także pamiętać ze wszystkich traktuję wyjątkowo.

Na początku bardzo ważna jest wiedza, co nami tak na prawdę w życiu kieruję. Ułatwię wam ten etap poszukiwań i odpowiem. Jest to atomizacja stylizacji bytu. Wiem, niektórzy nie wiedzą co to jest, ale mam przyjaciół w młodym wieku którzy znają to pojęcie, i bardzo dobrze się obracają. Więc na początek, musicie tego się oduczyć, zapomnieć a następnie od początku sobie to pojęcie przyswoić. Takie postępowanie doprowadza do rozbicia zaawansowanego porządku myśli i po tym następuje tak zwana, tajemnicza, spontaniczność. O spontaniczności tak wiele się mówi, ale nie za bardzo ktokolwiek ją widział albo tym bardziej zakosztował.

Rozbicie na kawałeczki idei, planów, konta na którym trzymamy pieniądze które inflacja kilka razy przeżuła i wysrała, i które mają wartość tylko dla wszystkich ludzi, przybliża nas ku tej mistycznej wolności w postaci spontaniczności. Archaiczne myślenie, barbarzyńskie rozwiązywanie problemów, wrogość do obcych i wręcz przeciwnie, doprowadza do nawiązania kontaktów których tak bardzo wszyscy się boją a potem nie maja na nie czasu. Czy aby na pewno na piedestale stawiamy rozsądek, czy może stoi tam kawał mięsa, wybrany z pośród miliona różnych kawałów mięsa i każe nam iść tam, lub gdzieś indziej albo zwracać uwagę na zielone i czerwone. Ci ludzie dla których pod pojęciem rozsądku zamiast najświętszych prawd, typu rodzina i przyjazny egoizm, jest wiedza czerpana z pudelka i wspomnienia z czasów młodzieńczej onanizacji, są przynajmniej szczerzy. Bo nic innego w głowach 6 miliardów ludzi jak przetrwanie i swoje szczęście.

Kompot, najbardziej przyzwoicie się robi tak, że do dzbana wrzucamy duże owoce, na przykład pomarańcze, a następnie coraz mniejsze, brzoskwinie, śliwki, maliny, porzeczki. Na koniec dosypujemy ewentualnie cukier i zalewamy wszystko wodą. Postępując według takiego schematu mamy nadzieje że ten kompot będzie smaczny, albo przynajmniej przystępny. Jeżeli zmienimy kolejność postępowania to nie mamy pewności czy ten kompot będzie ktokolwiek w stanie wypić. Odnosząc to do wymienionych na początku problemów życia, czy nie lepiej zająć się problemami tymi najważniejszymi aby następnie przejść do tych mniej poważnych a na koniec zostawić te błahe.

Czy ja, kurwa, nie mam racji?

11 listopada 2008

Najbardziej romantyczne są banały

Uciekł z nią do Nebraski. Nebraska to jedno wielkie zadupie. Jedyne co można tam robić to łowić ryby. Jechali przez niekończące się pola wzdłuż rzeki Platte. Ich celem było Lincoln. Siostrzenica gubernatora obiecała im załatwić pracę. Jechali starym fordem, jedynym wozem jaki mogli wypożyczyć za niewielkie pieniądze. Pod siedzeniem znaleźli płytę Sufjana Stevensa i słuchali jej na okrągło. Zatrzymywali się w największych dziurach gdyż musieli oszczędzać.

Według Roba wszystkie kobiety miały jedną wadę, nie były nią. Ona ciągle się czymś fascynowała i jako jedyna zauważała u niego jakieś oznaki lekkiego poddenerwowania. Słowo "wyluzuj" odbierał od niej z olbrzymim wybuchem śmiechu. Kochał jej seksowne podejście do życia.

Siedziała z nim na ławce, nie mogła uwierzyć że tak szybko ją odnalazł. Trzymając go za rękę z szaleńczym zapałem opowiadała wszystko co spotkało ją po drodze. W pewnym momencie przerwał im jakiś obcy starszy mężczyzna. Zwracając się w kierunku dziewczyny, zaczął
- Przepraszam panią, wydaje mi się że pani zostawiła telefon na tamtej ławce - Wskazując na ławkę nieopodal, życzliwie spoglądał na rzeczoną właścicielkę zguby.
Dziewczyna przytaknęła, podziękowała, i po krótkiej wymianie miłych słów uścisnęła mu dłoń i pożegnała się. Gdy mężczyzna odszedł, roześmiała się do partnera, chwile coś plotła o uczynności ludzi i kontynuowała przerwaną historie.

Zastała go siedzącego na fotelu, tępo wpatrzonego w ścianę.
- Co się stało? - Zapytała.
- Wiesz, przez jakiś czas poczułem się tak niesamowicie samotny. Niespotykane uczucie. Myślałem że już nie wrócisz. Gdzie byłaś szparażku? Ja tu wariowałem.
Ona uśmiechnięta zaczęła mówić - Spotkałam znajomą, wyobrażasz sobie, tutaj. I zaprosiła mnie na kawę. - Zamilkła, zauważyła w jego zachowaniu coś niepokojącego. Dopiero przechodząc na drugą stronę łóżka zaczęła mówić - Przecież miałeś się zdrzemnąć - Udając że czegoś szuka w torebce dodała - A zresztą mogłeś zadzwonić. Właśnie, dlaczego nie zadzwoniłeś w takim razie?
- Jakoś nie wiedziałbym co Ci powiedzieć, bym się zająknął, byś pomyślała że bredzę, nie opisałbym tego co czułem. Bo to jakieś takie uczucie które myślałem że szybko minie. Usiadłem sobie na fotelu i zacząłem rozmyślać nad tym. Wiesz jak to jest gdy w samotności o byle gównie zaczniesz myśleć jak o niedocenionej błahostce. Zresztą nie chciałem usłyszeć że mnie opuszczasz... - Wymuszenie się roześmiał i jakby mówiąc do siebie kontynuował - Wiem, czasem się zachowuję kompletnie nierozsądnie.

Zaczęła wypakowywać z papierowych toreb zakupy, na stolik przy drzwiach, a Rob dalej siedział na fotelu spoglądając na punkt na ścianie w przeciwległym krańcu pokoju. Po pewnym czasie rozpoczął - Dopiero teraz zacząłem rozumieć tą piosenkę co tak często mi śpiewasz. Ona nie mówi o strachu przed tym gościem przed którym uciekają. Tylko o wdzięczności do niego że mieli możliwość tej ucieczki.
- Przestań Rob, wcale o tym nie mówi. Usiądź i się napij - Podniosła za stolika i otworzyła butelkę Danielsa, upiła pierwszego łyka i podeszła do Roba wręczając mu ją.

Po pierwszym łyku, wolno zaczął mówić - Prawdę mówiąc zadzwoniłem do Ciebie, tylko że po dłuższym czasie odebrał jakiś mężczyzna. Spytałem się kim jest i dlaczego ma Twój telefon. Zaczął mi wyjaśniać że jest na spacerze w parku i zobaczył telefon który leżał na ławce na której nikogo nie było. Podszedł z ciekawości. Gdy po niego sięgał, telefon zaczął dzwonić. Dość długo się zastanawiał czy odebrać ale wreszcie to zrobił. Zrozumiałem ze musiałaś go zgubić, przecież wiem jaka jesteś czasami roztargniona - Na jego przyjazne spojrzenie, odwzajemniła się uśmiechem - Zawsze zapominam jak wychodzisz ubrana, ale tym razem pamiętałem. Ubrałaś tę sukienkę którą kiedyś została przysłana nam przez przypadek, a my ją zatrzymaliśmy bo tak Ci się podobała. Ta zielona, z białym wykończeniem u samego dołu - Roześmiał się - Retro jak kurwa mać. Podoba mi się wyjątkowo - Pogładził się po głowie i upił wielkiego łyka z butli.
Podszedł do okna i kontynuował. - Więc opisałem Twój ubiór i powiedziałem temu panu że może jesteś gdzieś w pobliżu i po prostu Ci ten telefon zwróci. On chętnie się zgodził na moją propozycje i idąc coś tam bełkotał, bo to jakiś starzec chyba był. W pewnym momencie mówi że zobaczył ładną dziewczynę w zielonej sukience, ale że na pewno to nie ona ,bo mówiłem mu że jest sama, a ta siedzi z jakimś dryblasem w brązowej kurtce. - Uniósł butelkę do ust i dość długo jej nie odciągał. Ona upuściła głowę i otworzyła lekko usta jakby coś ją zdziwiło. - Więc się pytam gościa, czy ta dziewczyna ma taką fryzurę do góry i duże żółte okulary. On to potwierdził więc... - Spojrzał na szafę której jedna strona drzwi była złamana, ona podążając za jego wzrokiem dopiero teraz to zauważyła - Powiedziałem coś tam i aby chwile poczekał gdyż nie jestem pewien. Zebrałem myśli i powiedziałem mu aby nie mówił że z kimkolwiek rozmawiał przez telefon, bo możesz się zdenerwować. Dziad był stary więc się nie sprzeciwiał. No i jak teraz widzę po Twojej reakcji, było tak jak mówię.

Kochając się, położyła jego dłonie na swojej szyi, chciała aby ją trochę poddusił. Rob nie odejmował rąk od jej gardła i coraz mocniej ściskał. Po chwili sam zauważył że przesadza ale ona nawet się nie broniła. Po chwili pomyślał że się to stało. Odskoczył od niej i stanął ciężko oddychając przy łóżku. Ona po jakimś czasie otworzyła powoli oczy i cicho zaczęła mówić - Rob, nie zdajesz sobie sprawy jak bardzo cię kocham - Położyła obie ręce na piersi i dłońmi próbowała masować gardło - Tak bardzo chcesz mnie mieć dla siebie że byś mógł mnie zabić? - Rob pomyślał że za chwile ucieknie z pokoju - Wszystko do tej pory było kłamstwem i dopiero teraz jest prawda - Zrobiła krótko pauzę - Nikt nigdy mnie tak bardzo nie pragnął.
Podnosząc się, uklęknęła na łóżku - Wybacz mi, już nigdy nie spotkam się z tamtym facetem. Spójrz mi w oczy... - Złapała go za dłoń - Już o nim zapomniałam.

Następnej nocy, po ucieczce z kolejnego miasteczka, samochód stanął im pośrodku drogi. Nie zastanawiali się czy to wina braku benzyny czy może jakaś gówniana usterka, po prostu zaczęli się kochać. Ona raz po raz cicho wzdychając, prawie niesłyszalnie jęknęła - Przepraszam.
Odpowiedział jej ze śmiechem między pocałunkami - Przecież wiesz że nigdy bym Cię nie skrzywdził.



(Sam Sex)

31 października 2008

Kiedyś eksploduję

Wracając do domu zawsze spoglądam do góry w okno. Jakoś tak bezwarunkowo i bez sensu. Mógłbym być zmęczony, ubzdryngolony, zajęty rozmową ale nigdy nie zapomniałem spojrzeć. Zawsze mam w głowie chwile z oknem.

No i spoglądając na nie, w biegu rozwiązywałem krawat i rozpinałem koszule. Wpadając do domu ściągnąłem garnitur i jak najszybciej chciałem się wynieść z mieszkania i w ogóle z Gdyni. Pociąg miałem o wiele za wcześnie ale zdążyłem. Zdążyłem jak Linda w 'Przypadku' Kieślowskiego. Tylko że teraz nie można wskakiwać do pociągów, cholerna szkoda, i tylko w jednym wątku z trzech Linda wskakiwał, więc nie tak do końca jak on.

Potem już było tylko upalanie się i powodowanie znikania obleśnie smacznej, o obrzydliwym zapachu, wódy. Każda obita ściana mówiła abym już poszedł spać. Ból, nienawiść, ble ble i reszta gówna zniknęła.

- Piosenkarzem? - Roześmiał się nieprzyzwoicie głośno i mokro - On był tylko chłopcem, który chciał zrobić dobrze - Przekręcił rondo kapelusza i trzasnął biczem - Przede wszystkim sobie.


Bez różnicy jak wielu masz przyjaciół, jak wiele osób cię wspiera i tak wiesz że zaraz się rozbijesz na jakiejś wystającej krawędzi, spadając w dół studni na której dnie jest, aaa śmierć. W takich chwilach 'sens życia' śpi sobie w pudełku z ciasteczkami, 'pustka' beztrosko huśta się na konikach, a 'największe błędy życia' to książeczka czytana dziecku na dobranoc.

Parę dni później wróciło mi. Wkurwiałem się o byle co, obraziłem nieświadomie parę osób. Tym razem wracając do domu nie spoglądałem na okno, bo wiedziałem że zobaczę tam wielkie kurwa nic. Najlepsze co mogło mi się wydarzyć to znaleźć pieniądze na wycieraczce jak kiedyś. Jak wiele bym oddał aby mi to się przytrafiło tego dnia. Byłem wtedy tak pijanie, prawie płaczliwie, szczęśliwy. Myślę że nigdy już pieniądze nie sprawią mi tyle radości jak mogły w tamtej chwili. Przewracając się przez próg tym razem nie chciałem od razu spać. Przysiadłem kołysząc się na kanapie i byłem nieopisanie wściekły. Nie wiem na co, na kogo. Nie wiedziałem gdzie skierować tą złość. Zostałem ja i ciężka głowa.

Chciałem się pytać ludzi co mam robić. Ile ja kurwa zdusiłem złości, jak się namęczyłem aby nie wylewać tego z siebie. W takich chwilach musisz być samemu.

No i dlatego mogę teraz o tym pisać, bo czas jest dobrym lekarstwem, ale na pewno nie na cerę, huhu.

(bez chujowego tekstu nie było by mocnego zakończenia)

16 września 2008

Spotkania po latach są wyjątkowo niemiłe

Jak to jest że z ludźmi których tak bardzo się kiedyś lubiło, i kiedy się ich wspomina, nadal się lubi, nie potrafimy się porozumieć? Czy to ma związek z naszym wiekiem czy może częstotliwością spotkań? Gdzie te przykłady z książek, w naszym obecnym życiu, gdzie się spotyka przyjaciela z dzieciństwa i rozmawia z nim bez przerwy, przez całą albo parę nocy? Gdzie te rozmowy 'po latach'? Istnieje coś takiego, kurwa?
Kiedy spotykam taką osobę, luz w stosunku do niej od razu wraca, jakaś tam lekka euforia jest, ale po pewnym czasie musi paść pytanie zaczynające się przykładowo od "A widziałeś/aś może ostatnio ...?". I to rozpieprza wszystko. Ta jedna sekwencja. Wtedy obie osoby czekają tylko na to kiedy już się od siebie uwolnią.
Szczerość w takich rozmowach jest ewidentnie nudna, wspominać jest niezręcznie a nowinki z przebiegu pracy bądz nauki są po prostu chujowe.

Na pewno mają na to wpływ okoliczności spotkania, i na pewno spotkania autobusowe są najwyżej w rankingu 'fallusa'.

Ostatnio jak się umówiłem na spotkanie, po latach, przy kawie z taką babką, to po, byłem wkurwiony. Zrzucałem winę za przebieg spotkania raz na siebie, raz znów na nią. Przesrane gadki, o niczym. Z szafą bym się bardziej dogadał. Może chodzi o dojrzewanie, wydaje się nam że jesteśmy poważniejszą osobą od tej drugiej, bo mamy już 'aż tyle' lat. A może chodzi o inny tryb życia.

Pewnie dopiero ludzie z którymi stracę kontakt teraz, na dłuższy czas, będą dobrymi kompanami do rozmów 'po latach'. Taka prawdziwa rozmowa po latach to zupełnie inna sprawa niż poznawanie nowej osoby, tu jest większa wartość. To jest jak odkrycie czegoś oczywistego. Jak obejrzenie po raz pierwszy "Noża w wodzie" w wieku 22 lat.
Ty wiesz jaka jest ta osoba, znasz ją, przypominanie musi sprawiać radość, to co się kryje pod kolejnymi kurtynami pamięci. Pewnego rodzaju przewarstwienie się wspomnień.
Może za kilka lat tego doznam, teraz to tylko mnie wkurwia.

I wszystko wskazuje na to że moje rozmowy w przyszłości będą się jednak opierały na wspomnieniach, i będzie mnie to jarać.
Niefajne są spotkania po latach. Jak na razie.

Jedynym wyjściem na to, jest unikanie znajomych z podstawówki bądź z gimnazjum, co wraz z piciem niesamowicie dobrze mi wychodzi.

28 sierpnia 2008

Noc

Idealne miejsce, czyli jej głowa tuż pod moją podbródkiem, z ręką ułożoną mi na piersi. W innej sytuacji jej włosy aż tak pięknie nie pachną i w innej sytuacji jak ta nie chce się aż tak bardzo mówić. Obejmuję ją wpół i gładzę delikatnie za uchem. Zapach tynku unosi się w pokoju, nieszczelne okna dużo za dużo wpuszczają zimnego powietrza a podrygujące szmaty imitujące drzwi tworzą zwodnicze kształty. Noc jest deszczowa i chociażby człapania jakiegoś zwierzęcia nie jest się w stanie zidentyfikować wzrokiem. Ona też to słyszy i wtula się mocniej. Chwile to coś się porusza po pomieszczeniu i człapanie się oddala. Nadal mogę tak leżeć i z otwartymi oczyma wpatrywać się w mrok. Przez chwilę myślę że burza może zmieść ten nędzny domek. Jej cichy regularny oddech mnie uspokaja i rozmywają się absurdalne, pijane myśli.

Tylko w nocy potrafię się z nią zrozumieć. W dzień się nic nie układa, jedynie po zmroku jesteśmy sobą upojeni.

Alkohol nie przeszkadza w rozdawaniu miłości.

5 sierpnia 2008

Niekoniecznie dzisiaj

- Kiedy się zdecydowałaś na powrót na scenę?
- Nigdy sie na to nie zdecydowałam, samo przyszło, jak z miłością, pojęcie zdecydowania w takim wypadku nie istnieje.
- A od dawna śpiewasz po francusku?
- Nie, od niedawna, wiesz, jak śpiewam w jakimś innym języku to tak gdyby od razu po czymś ciepłym włożyć coś zimnego do ust, niby nie boli ale jest nieprzyjemnie.
- A dlaczego wybrałaś Polskę na rozpoczęcie trasy?
- Bo są tu wspaniali fani... - Po krótkiej pauzie, roześmiała się - Nie, nie żartuję. Widzisz, czyli stwierdzenie że tu zaczęłam trasę z powodu wspaniałych fanów nie miało by sensu - Znów się słodko roześmiała - Kochanieńki, to jest życie, od czegoś trzeba zacząć, tu mnie jeszcze pamiętają, czuję że Polacy w stosunku do mnie są pełni sentymentu, kto jak nie oni będą jeszcze pamiętać moją osobę, no powiedz - Niechętnie przytaknąłem - Byłam z nimi przez całe te kilkadziesiąt lat smutku, to dlaczego się nie przypomnieć? Zresztą miałam męża Polaka, był dla mnie dobry mimo że kilka razy od niego oberwałam gdy za dużo wypił. Tak już jest gdy osoba się cała oddaje, niektórzy nie są przygotowani na takie uczucie. - Na chwile opuściła głowę, przetarła trzymaną welwetową chusteczką delikatnie pomarszczone czoło. Mimo wszystko dobrze się trzymała jak na swój wiek. Na dworze było niesłychanie parno, kłębiące sie na horyzoncie chmury zwiastowały burze. Jakby przetarciem czoła odgoniła od siebie męczącego ducha, zaczęła dalej mówić - Tak naprawdę nienawidzę Polski, przeżyłam tu najgorsze chwile mojego życia. W tym kraju było niewiele osób godnych uwagi, większość to aroganci i cynicy, nie mówiąc już o ich ogólnej mentalności męczenników. Denerwowało mnie ich ciągłe pijaństwo i to że nie mogli przeprowadzić składnej dyskusji, wiele wątków rozpoczynali i bardzo często ich nie kończyli. W rozmowe wkradał się chaos, który zresztą nikomu nie przeszkadzał, a co za tym idzie, dla mnie jako obserwatora i nieśmiałej uczestniczki, było to wielce głupie i nudne. Początek trasy w tak smutnym miejscu to dobry początek... - Energicznie odgarnęła dłonią opadające na brwi puszyste loki, i dokończyła - Gorzej nie będzie.

31 lipca 2008

Poprzedni Tydzień

Tym jednym postem odejdę od przyjętej formy umieszczanych postów. Pewnie gówno będzie to kogokolwiek obchodzić ale po poprzednim poście byłem zdruzgotany jego wymownym pesymizmem.

Dzisiaj po południu wpadłem do domu, walnąłem śniadanie i poszedłem spać. Kurwa ale byłem zmęczony. Zakończenie toruńskiego tripu było raczej beznadziejne. Napierdalałem najebany z koleżką samochodem z Suchego Dworu na Oksywie. Kierowca był nawalony w przysłowiowy chuj. Pierwszym jego sukcesem było odpalenie auta, a ostatnim to że z niego wreszcie wysiadł. Powiedział że musi jechać z jednym okiem tylko otwartym bo mu się troi i żebym mówił czy dobrze jedzie. Ledwo trzymał się na jezdni. I w sumie teraz już wiem że prezentacja na jakiejś tam stronie internetowej jak się jedzie po pijaku to nie ściema. Napierdalał z jednej strony jezdni na drugą bez kontroli. Byłem ogromnie zesrany. Jak sie obudziłem rano, zresztą w bardzo dziwnej sytuacji, to zacząłem sie zastanawiać dlaczego w sumie wszedłem do tego wozu. Zrobiłem bardzo wielki błąd i nie mam zamiaru więcej sie wybierać w takie czadowe przejażdżki.

Rozpoczęło sie od wypadu do Iławy, niestety wylądowaliśmy w Mikołajkach. Niestety, bo nie wypożyczyliśmy sprzętu, który kosztował astronomicznie dużo i tak naprawdę spędzaliśmy czas sie szlajając po okolicy. Miało to swoje uroki ale kolejny dzień tak spędzony mógłby sie skończyć moją traumą. Byliśmy na mazurach trzy noce, zalewając sie ze znajomymi, w miejscach gdzie się zatrzymywali jachtem.

Podróż powrotna to zupełnie coś innego, jechaliśmy tuż nad północną granicą Polski, po kompletnych bezdrożach, mijaliśmy opustoszone wioski i tylko raz na jakiś czas minął nas jakiś samochód. Żar sie lał z nieba a podróż z nogami na desce rozdzielczej potrafi przybrać wielce euforyczną formę. Zwiedziliśmy zamek w Reszlu, wpadliśmy na chwile pod most gotycki, baliśmy się stwora w klasztorze i byliśmy uczestnikami zlotu harleyowców. Niby nic specjalnego ale beztroska się wdarła w nasze ociężałe głowy.

Potem był Toruń, w towarzystwie wyjebanego Jerrego, i tak na prawdę nie zaliczyliśmy ani klawej imprezy ani szczególnie nie mieliśmy przygody, ale było transcendentnie. Toruń w lato jest kurewsko pusty. Jedynymi ludźmi spotkanymi w nocy na rynku to policjanci którzy nie robili sobie z nas walących browary. Jachu zaczął wspaniale gwizdać, jeżeli komuś wydaje się że słyszał kiedyś gwizdanie to jest w błędzie, a my zaczęliśmy wykrzykiwać niezrozumiałe słowa a potem recytować teksty T.Love. Aaa, no i zwiedziliśmy bajeczny ośrodek naukowy w pobliżu Toruniu. Teleskopy oraz anteny położone w całkiem nieziemskim parku to niezły pomysł.

Cały trip owocował w nowe teksty, puste butelki po wszelakim alkoholu i śmiech do rozpuku. Czyli znów wspomnienia, coraz ich więcej a zarazem mniej. (Druga część poprzedniego zdanie jest nie na serio).

No i tak zaczynam jutro ostatni raczej wypad w te wakacje. Potem powrót do szarej akademickiej rzeczywistości. Wylegiwanie się w basenie, wydawanie pieniędzy, nauka, chodzenie na zajebiste imprezy, poznawanie nowych ludzi, praca i seks z przypadkowymi dziewczynami. Od razu dodam że tylko dwie wymienione czynności są prawdziwe.

Scarlett ma męski głos i nie potrafi śpiewać, ktoś powinien jej to powiedzieć i przypierdolić w twarz.

13 lipca 2008

"Jak się teraz czujesz?"

Mam 22 lata i wszystko mnie wkurwia. Wódka nie jara jak kiedyś a ławki nie są już odpowiednim miejscem do jej spożywania. Zaczynają mnie ruszać proste egzystencjalne gadki i nadszedł czas gdy dzieciństwo mam ciągle przed oczyma. Ostatnio po obejrzeniu Blade Runnera prawie się popłakałem, a jedyną czadową rzeczą jaką od dłuższego czasu zrobiłem to zajebanie, w latrynie, robaka wielkości kciuka. Zaczyna mnie męczyć picie piwa, a do nowych ludzi podchodzę zajebiście sceptycznie.

Boję się że najwłaściwszą odpowiedzią na pytanie, ciągle zadawane mi dzisiejszego dnia, jest po prostu "chujowo". Bo jak kurwa można się czuć w wieku kiedy chwile, ale te które tak na prawde były ważne, mogę wymienić na palcach jednej ręki. Coraz częściej się zastanawiam czy nie mam czego żałować, i wciąż na siłe tego szukam. Jak można się czuć gdy dzieciństwo już się oddaliło kompletnie. Lubię moją jako taką dorosłość, ale nie mogę znów się poczuć jak za czasów pierwszego razu. Słucham coraz bardziej rzewnej muzyki i dochodzę do wniosku że nie zrozumiem już nigdy jazzu. Wiem że nie ma żadnych wielkich postaci, wielkich poruszeń społecznych, które mogłyby obrócić moje, teraz i tak już wątpliwe ideały, o 180 stopni. Jak mogę się czuć gdy wszyscy wokół mówią że ten wiek to ostatni swobodny oddech przed prawdziwym życiem. Ja pierdole. Mam coraz większą kolekcje sentymentalnych piosenek, a rozmowy, z większością moich znajomych, już niedługo będą oparte jedynie na wspomniniach, polityce lub pieniądzach. Jeszcze pewnie niedługo nadejdzie taka chwila, że gdy ktoś się mnie spyta o marzenia to odpowiem że marzę o podróżowaniu. Kurwa. After Dick z tym wszytskim.

Aha,
LOVE will tear us apart, again!

30 czerwca 2008

Życie to nie Surf Rock

Wałęsaliśmy się, przepici, spłukani, głodni i opętani marazmem. Jarek mendził że wraca i dlatego kierowaliśmy się w stronę nocnego. Przed flautą siedział jakiś gość i grał na gitarze. Kapelusz leżący przed nim był prawie pusty. Ostatnio bardzo polubiłem surf rocka dlatego jarowi chciałem pokazać parę riffów jakich się nauczyłem. Gość z gitarą był naszym znajomym jak się okazało, ponoć dobry rok temu też poprosiliśmy o gitarę i chcieliśmy się przyłączyć jak dzisiaj. Pamiętał na pewno Jara, mnie nikt nigdy nie kojarzy, pamiętał jego brzydką mordę, ale nie powiedział tego. Wiedziałem że jego mordy nie da po prostu się zapomnieć. Jarek mógłby być trzeźwy jak dziecko i ubrany w najlepsze ciuchy i tak często z niby niespodziewanych powodów ludzie traktowali go niemiło albo nie był wpuszczany do lokali. Było trochę z tym kłopotów ale dało się przyzwyczaić. Jarek po prostu ma paskudną mordę, może nie tyle co mordercy, zabijaki tylko trochę bardziej frajera, i gościa który nie do końca wie co robi w obecnym miejscu. Często się nie myje i ma specyficzne problemy z alkoholem, a mianowicie jak się upije nie jest w stanie przejść nawet 2 metrów. Ale jest wporzo kompanem, ma zasób mnóstwa anegdot, często mnie zaskakuje i potrafi podrywać dziewczyny, oczywiście po tym jak się przebije przez barierę niechęci co do jego mordy.

No więc pokazywałem wyuczone riffy Jarkowi. Oczywiście na przyjacielu gitarzyście nie robiło to wrażenia, skurwysyn, ale Jarek był nawet zaciekawiony. Przechodząca obok dziewczyna, prawdopodobnie ze swoim facetem, zatrzymała się i chwile się przysłuchiwała. Poprosiła aby zagrać coś beach boysów, nic nie znałem dlatego zagrałem beatlesów i w sumie wydawało mi się że jakoś była nie mniej zadowolona. Powiedziała że ich kocha, że była kiedyś w kalifornii i są boscy. Gość jej towarzyszący, jak sie okazało po paru słowach, był Skandynawem. Przez chwile coś do niej mówił, a ona się krzywiła. Po chwili wskazał na Jarka który przyglądał się temu zdarzeniu. Nie zdążyłem nic powiedzieć a Jarek już położył obcokrajowca na ziemi szybkim ciosem. Trochę była to zabawna sytuacja, ale wcale sie nie dziwiłem Jarkowi który nie był w zbyt dobrym humorze, i nie często pod jego adresem nie trafiają uwagi inne niż o jego paskudnej mordzie. Jarek leżąc na gościu i okładając go otwartą dłonią po skandynawskiej buzi, wykrzykiwał tępe pytania "I co wikingu, kurwa, kto ma brzydszą mordę? Kto ma większe jaja? No powiedz!". Dziewczyna była nad wyraz spokojna, a koleś od gitary przeliczał pieniądze z kapelusza. Odłożyłem gitarę na trawę i zamierzałem odciągnąć sprawce od uświadomionego o swoim błędzie pechowca. W tym momencie Jarek chwycił go za chabety i cisnął tak że ofiara upadła dokładnie na instrument.

Kolega gitarzysta był w szoku i pojawiły mu się łzy w oczach. Jarek chwile patrzył na właściciela gitary, i potem przeleciał wzrokiem po gapiach. Najbliżej stało dwóch marynarzy, to wrzasnął czego się gapią. Powiedzieli coś do siebie po rosyjsku i zaczęli okładać i kopać Jarka. Jarek jedyne co zdołał wypowiedzieć, to "Piotrze, uciekaj". Spojrzałem na dziewczynę, wziąłem ją za rękę i zacząłem wiać. Dziewczyna całkowicie się nie opierała. Spojrzałem jeszcze za siebie i zobaczyłem jak gitarzysta zakładający kapelusz, ogarnięty rozpaczą zaczął jakby od niechcenia kopać Skandynawa.

Dziewczyna po jakimś czasie biegu ścisnęła mnie za rękę i zaczęła zwalniać. Stanęliśmy, byliśmy wystarczająco daleko aby nie widzieć zdarzenia i na razie zapomnieć o wyrzutach sumienia. Zerknęła na mnie i zapytała:
- Ładnie tak zostawiać przyjaciela?
- Ładnie tak porzucać faceta?- Zawtórowałem.
- Niegrzecznie jest odpowiadać pytaniem na pytanie.
Zamilkłem i wyciągnąłem telefon z kieszeni który zaczął dzwonić. Jarek w słuchawce się wydzierał, że go zabiją, że rosyjska mafia go goni i że mnie strasznie lubił. Rozłączył się.
Chciało mi się śmiać - Właśnie ten mój kumpel dzwonił i mówił że wszystko ok.
- To nie zmienia faktu że go zostawiłeś.
- Znam go kupę lat i wiem że sobie poradzi. Ale Ty nie dobrze zrobiłaś że opuściłaś chłopaka w tak nieciekawej sytuacji.
Podeszła do mnie, stanęła na palcach, lekko musnęła swoimi ustami moje i powiedziała - Nie jest moim chłopakiem, przynajmniej nie teraz - Odsunęła się, spuściła wzrok. - I wiesz co, nie jestem stąd, jutro wracam do domu, nie chcę się z Tobą spotkać, nie dam Ci mojego numeru telefonu i nie chcę byś się pytał dlaczego.
Odwróciła się i sobie poszła.

Podniosłem rękę i pomachałem za nią na pożegnanie. Nie odwróciła się ani razu, po prostu zniknęła za rogiem.
Ta dziewczyna nie była ani specjalnie ładna, trochę miała wadę wymowy, nosiła brzydką czerwoną spódnice, jakby zrobioną z obrusu i myślała że mi się podoba. I miała racje.

18 czerwca 2008

Słońce, radość, beztroska

Kurwa, nie lubię opuszczać imprez jako jeden z pierwszych, nie lubię rozmawiać bez celu przez telefon, nienawidzę bezczynnie jeździć autobusami, pałam niechęcią do ludzi którzy puszczają muzykę z telefonów w miejscach publicznych, czuję zgorszenie gdy patrzę na metroseksualistów, gardzę chełpiącymi się gośćmi oraz dziewczynami które mówią jakie to są "niegrzeczne" i bezkarne, nie lubię gdy ktoś za wszelką cenę chce rywalizować, brzydzę się ludźmi którzy robią sensacje z niczego, irytuję się gdy widzę że ktoś ode mnie wymaga miłej rozmowy, wkurwia mnie gdy ktoś mi mówi jaka to fantastyczna przyszłość mnie czeka po moim kierunku, nie cierpię pierdolonych żeglarzy, gówna też nie, wkurwiają mnie brzydkie jamniki, wrony mnie też wkurwiają, te co mnie napadły, kurwica mnie bierze gdy ludzie mówią że śmierdzi a wcale nie śmierdzi, i wściekam się na ludzi którym śmierdzi z ust oraz nie rozumiem ludzi którzy pytają mnie dlaczego jestem smutny; chyba czują że muszę się wygadać a wcale tak kurwa nie jest, kurwa.

Dodam jeszcze że nie rozumiem ludzi którzy nie patrzą na mnie podczas rozmowy, nie rozumiem także tych najebanych ludzi w nocnych autobusach którzy mają ochotę pogadać a jak im się powie żeby się odpierdolili to widzą problem. Dresy mnie aż tak bardzo nie wkurwiają... Nie kurwa, wkurwiają i to najbardziej. Pieprzone bezmózgie cioto-świnie nie potrafiący bez zająknięcia wypowiedzieć swojego imienia. Nie lubię ludzi którzy w ładną pogodę wolą pić w knajpie, i tych co mówią ze nigdy nie pili taniego wina, nie mówiąc już o tych którzy w ogóle nie piją. Nie lubię ludzi którzy podchodzą do kogoś z dystansem i patrzą za każdym razem na Ciebie z góry. I teraz dochodzę do pointy. Po dresach od razu na drugim miejscu są ludzie którzy mi mówią że nie potrafię sie bawić. Bawię się wyśmienicie. Chuj, tym wszystkim skurwysynom, w dupę.

7 czerwca 2008

Gdzie te deszczowe dni?


Wszędzie jest tak samo. Wszędzie ludzie umrą na to samo. Wszędzie zagłada czyha w postaci komputera, otyłości i pieniądza. Podobno pokolenie po mnie jest najbardziej inteligentne. Ma to jakiś związek z przyszłą pracą i tym że spędzają tyle czasu przed monitorem. Kurwa, obecnie krajem rządzą hipisi, a na emeryturze będzie na mnie pracowała banda życiowych pizd.
A najlepszy pop jest z powtarzanymi sylabami.
Nigdzie się nie wybieram. Pamiętaj, wybierasz Ty.



29 kwietnia 2008

Nie sypiam w nocnych autobusach

Bam! - Cios w twarz.

*

Zostawiliśmy go ryczącego w kącie pod pisuarem. Gość sie rozkleił i chyba już w najbliższym czasie nie zrobi nikomu krzywdy. Taki był cel i został spełniony. Biedny pierdolec, nie będzie mu dane tej nocy zasnąć. Gdy wyszliśmy z kibla, ktoś ze stojących w pobliżu powiedział że już dzwonią po gliny. Szybko wzięliśmy nakrycia wierzchnie i opuściliśmy lokal. Po krótkim czasie poczucie żalu i wstydu przerodziło się w drobną radość i satysfakcję.

*

I kolejna buła w nos, tym razem błysk, niczym zerwane linie wysokiego napięcia. Chyba straciłem na sekundę przytomność. Niski krępy skin, opętany przez dziki szał, był w swoim żywiole. Ani chwili zwątpienia. Wymierzał ciosy i rozdawał je na lewo i prawo. Bliscy znajomi gromko dopingowali swojego agresywnego kumpla, wieprza, i świetnie się przy tym bawili. Nie rozumiałem tej kosmicznie absurdalnej sytuacji i chciałem aby już się skończyło. Na początku jak do nas zagadał to myślałem że to jakieś nieporozumienie, ale najwyraźniej dla niego nie. Teraz nam wydzielał po kolei ciosy. Nie chciałem poplamić krwią kurtki, ale się nie udało.

Już chwile minęło jak sobie poszedł. Uśmiechnąłem się i zacząłem szacować straty. Oko napełniło się lepko mazią, a nos po dotknięciu trochę bolał ale był cały. "Skurwysyn" pomyślałem i spojrzałem na kompanów. Byli w stabilnym stanie, nic takiego się nie stało. Chuj niczego nie zabrał, ani telefonu, ani nawet wódki którą wręczył jedynej dziewczynie w naszym towarzystwie. Popierdoleniec.

Tego samego wieczora nawaliliśmy sie jak bąki, dużo się śmialiśmy z tego zdarzenia.

Jedynie czego żałowałem to to że nie mogłem zobaczyć jego krwi na swoim ubraniu.


*

- Jak byłem u chirurga w poniedziałek, z tym łukiem brwiowym, to był u niego gość z pogotowia. Przywiózł jakąś starszą kobietę którą pociągnął pies i się wywróciła. Ten gość powiedział że jestem pizda... W sumie tak nie powiedział ale miał to na pewno na myśli. Kurde, zapytał się mnie czy na imprezie oberwałem czy gdzieś indziej. Jak odpowiedziałem że na plaży i w dodatku jeszcze pięścią to parsknął śmiechem. Opowiedział że kiedyś nie raz dostawał i to poważniej, na przykład gazrurką. No i że nie mam się co mazać i coś w stylu żebym bardziej uważał na siebie. No i właściwie to mnie nie szyli, tylko te strajpy dali, czy jakoś tak.

*

- Wiesz urodziłem sie przynajmniej 30 lat za późno, chciałbym coś odkryć, odkryć na przykład gatunek muzyczny, nowy nurt muzyczny, reprezentować subkulturę w która wierzę. Teraz kurwa nie ma co manifestować. Nie będę przecież manifestował luzu i nic nieróbstwa. Nikt mi nie uwierzy, bo to nie te czasy.
Przytaknął mi, chwile się zastanowił, oblał nieopatrznie brodę piwem, które po chwili znalazło się na jego rękawie i zaczął mówić - Gdy mam coraz więcej lat, wszystko mi się wydaje coraz większe - Zaśmiał się - I coraz bardziej skomplikowane. Coraz więcej mi się nie chce i z więcej rzeczy już nie będę sie śmiał, muszę mieć pomysły na humor, już nic nie przychodzi tak prosto jak kiedyś po kubku mocnej kawy. Piwo otępia a po wódce jesteś nieobliczalny. Ile razy można się śmiać z tego samego. Marihuana jest dobra, ale nie dla mnie. Potrzebuję przestrzeni i pomysłów. Pomysłów na śmiech. - Pomilczał krótki czas i kontynuował - Wiesz jak to jest gdy jesteś młodszy, nie wszystko... - Przerwałem mu ręką i wskazałem na gościa który wszedł przed chwilą do knajpy. Gdy zobaczył go w drzwiach, znieruchomiał i uniesiony gniewem zacisnął pięści i chciał wstać, ale zatrzymałem go.

Plan był taki że on skoczy po gazowego gnata do samochodu, a ja będę pilnował aby nam ptaszyna nigdzie nie uciekła.

Odczekaliśmy moment i weszliśmy za łysym koleżką do toalety. Stał przy pisuarze, opierając się głową o reklamę wiszącą na ścianie na przeciwko. Po chwili reklama leżała rozbita razem z nim na ziemi. Trochę zajęło mu dojście do siebie. Trzymając się za nos, z którego lała się struga krwi, podniósł powoli głowę. Był mocno nawalony. Po tym jak zatrzymał na mnie swój wzrok, z wielkim trudem wyjęczał "Kim kurwa jesteś?".
Stojąc nad nim i widząc jego wstrząśnięty wyraz twarzy, zacząłem wyniośle mówić - Ty skurwysynie, myślałeś że ci się upiecze? Przecież mieszkamy w tym samym zasranym mieście. - W tym momencie mój kompan wyciągnął spluwę i przyłożył ją do skroni ofiary. - Leżysz tutaj na zaszczanej, zakrwawionej ziemi z kutasem na wierzchu i najwyraźniej już nie jesteś taki hardy jak zeszłym razem. Spójrz na mojego kumpla, trzyma gnata przy twojej głowie. Gdzie te twoje mocne teksty które miałeś gdy było z tobą dwudziestu łysych ziomali? - W tym momencie z całej siły kopnąłem go w brzuch, i skulił się jeszcze bardziej - Jedynie czego chcę to żebyś zapamiętał tę chwile. Chwilę w której sprowadziliśmy cię do skurwiałej rzeczywistości, skurwiałego parteru, do chwili gdy tak bardzo chcesz abym już przestał pierdolić i sobie poszedł. Czy to czujesz, parszywy chuju? Czy czujesz jak zostałeś poniżony? Czy następnym razem jak będziesz miał zamiar napaść przypadkowych ludzi to przypomnisz sobie zimną lufę przyłożoną do twojej skroni? - Zrobiłem długą pauzę i szykowałem się na końcówkę. - Teraz spójrz na mnie - Kompan podniósł jego głowę za włosy - Patrz na moją twarz. Widzisz to? - Zamachnąłem się i przypieprzyłem mu w brew. Po chwili zaczął szlochać aż wreszcie się rozbeczał. - Tylko nie pobrudź ubrania, kochanie. - Złapałem kumpla za ramie, i odciągnąłem pistolet wycelowany w łysego gościa, który nie był już w najlepszym stanie. Kolega schował gnata za pasek, a ja jeszcze podszedłem do umywalki i obmyłem twarz lodowatą wodą. Spojrzałem w lustro i zobaczyłem na swetrze krew.
Tym razem nie swoją.

25 kwietnia 2008

Za dużo na głowie

"Widziałem najlepsze umysły mego pokolenia zniszczone szaleństwem, głodujące histeryczne nagie, włóczące się poprzez murzyńskie ulice o świcie w poszukiwaniu wściekłego kopa..."

"Mogłem skończyć dużo gorzej niż siedząc w Ciemnym Zaułku pijąc wino
Wiedzieć że wszystko i tak nie istotne
Wiedzieć że nie ma tak naprawdę różnicy
pomiędzy bogatym a biednym
Wiedzieć że wieczność nie jest ani pijana
ani trzeźwa, wiedzieć to za młodu
i być poetą"

Siedzę na korzeniu drzewa dotykającego konarami ziemi, zmęczoną dłonią wodzę przed twarzą na którą co chwile pada słoneczne światło, i marzę.

15 kwietnia 2008

Pomarańcza

- W ogóle śniło mi się że jadę samochodem, na tylnym siedzeniu, za kierowcą. Co chwila patrzę w lusterko, to od cofania, i nie widzę tej osoby za kółkiem. Zresztą nieważne kto prowadzi. Widzę jedynie siebie. Mam strasznie pomarszczoną twarz, ale tak inaczej, tak trochę blado wyglądam. To jest takie bardziej od zmęczenia, a nie od wieku. Niby sie nie przejmuję ale cały czas zerkam. Wyglądam niesamowicie brzydko. A potem śniło mi się że jestem kałużą. - Upiłem dwa łyki z butelki i podłożyłem rękę pod głowę. Wzgórze było jednym z licznych miejsc godnych uwagi w tej okolicy. Wzrokiem można było objąć część spokojnej tafli jeziora, drobne zagęszczenia drzew na polu no i ulicę. Spojrzałem na obłoki układające się w zabawne kształty i lekko wykrzywiłem usta.

- A mi się śniła dziewczyna w czarnej bluzce... - Na chwilę zamilkł i razem spojrzeliśmy na rzadko uczęszczaną drogę u podnóża wzgórza. Dwóch rowerzystów wyłoniło się zza zasłoniętego drzewami zakrętu i spokojnie jechało przed siebie. Oboje mieli jaskrawe niebieskie wdziania. Kumpel puścił mi psotny uśmiech i kontynuował - Ta bluzka była idealnie dopasowana, podkreślająca jej kształtne piersi. Szła na boso po trawie. Mijając mnie nic nie zrobiła, miała cały czas ten sam wyraz twarzy... Kurde, jeden z tych wspaniałych, beztroskich, radosnych... - Kończąc mówić opadł na trawę.
- Ta dziewczyna musiała mieć spódnice - Chwyciłem butelkę, zamknąłem oczy i dodałem - Wiesz, zakochuje się w dziewczynach w spódnicach.

Sączyliśmy piwo i patrzyliśmy na nadciągające z zachodu atramentowe chmury. Trochę mnie zaniepokoił ten widok. Znów będzie padało i będziemy musieli się pożegnać z tą nierealną przyjemnością. Z zastanowienia wyrwały mnie słowa towarzysza - Stary, sny są raczej niepotrzebne. Jakby tak nie było to byśmy o większości tak szybko nie zapominali.
Pokręciłem głową i powiedziałem - Osiągnąłem wiek w którym wszystko co mnie otacza ściągą mnie w dół - Przerwałem, cicho westchnąłem i dokończyłem - I jestem coraz bardziej przekonany że to ja mam racje a wszyscy inni się mylą.

31 marca 2008

Uśmiechnij się?

Zgniótł artykuł o Jacku Nicholsonie i odrzucił czasopismo na stolik. I tak nie było w nim niczego ciekawego. Złapał się za głowę i zwrócił sie do przyjaciela siedzącego na przeciwko - Za dużo razy już słyszałem zdanie "Świat dąży ku zagładzie".
On odrywając wzrok od telewizora, niezbyt wyraźnie powiedział - No stary wiesz, ludzie coraz mniej palą... Papierosów palą.
- Właśnie, i nadużywają także pytania "Dlaczego jesteś taki smutny?" - Ostatnie słowa wyjęczał.
- Z tym można walczyć. Zresztą, może mają racje? Postrzeganie świata zza czyiś pleców jest dobre. Kurwa, człowieku, doskonale zdajesz sobie sprawę jak to jest gdy wpierdolisz się w schemat. - Pociągnął dużego łyka whiskey z pękatej szklanki i dodał ze skwaszoną miną - Chcieliśmy to zniszczyć, jeszcze jakiś czas temu, wiemy jak to jest.
- Znów to robisz, znów mi to mówisz, pierdolisz te bzdury abym się odjebał. Kolejny raz mam nadzieje i kolejny raz przegram. - W tym momencie wstał, chwycił butelkę Ballantinesa i rzucił w ścianę nad telewizorem.
Jego przyjaciel spojrzał na rozłożystą plamę na kremowej tapecie i skierował przestraszony wzrok w stronę sprawcy - Człowieku, to nie jest tak...
- A jak? Kurwa, całkiem możliwe że moje życie jest określone przez niezbyt długie działanie matematyczne.
- Pierdol te kurewskie zasady... - I dalej dokończył krzycząc - Wszystko dla Ciebie jest zawsze takie skomplikowane.
Słysząc te słowa opadł na fotel i załamanym głosem wymamrotał - Ale mnie nie rozumiesz. Nie mogę tego znaleźć... To... To życie. Ono jest za przezroczyste, jak tafla szkła przed tobą. Na niej umieszczone są jakieś znaki, kolory, wiesz, patrzysz przez nią bez przerwy. Bardzo prosto pomylić ją z rzeczywistością - Przykrył dłońmi oczy - Chyba ją niechcący rozbiłem.

27 marca 2008

"That's when I reach for my revolver"

Dżez mieszkał w samym sercu nędznego miasta. Ulatywał z ostatnim dopalonym szlugiem, odchodził z ostatnim dopitym drinkiem w barze, błądził nabzdryngolony nocami po ulicach, odlepiał zakrwawione ucho z chodnika po bijatyce ze ślepcem, wybijał witryny sklepów, zataczał koła przed pędzącymi samochodami, włóczył się z założonymi rękoma z jedną nogą na krawężniku, okradał żebraków i sypiał w kartonach w ciemnych śmierdzących alejach. Zawsze wracał mokry bo nie brał parasola. Zapominał go już od 25 lat, od kiedy go znalazł, a poranki w tym największym mieście stanu Washington bywają deszczowe. Takie było Seattle. Taki był Dżez, a Dżez był smutny. Nie z powodu takich jak wszyscy, nikt od niego nie odszedł, zresztą nigdy nikogo nie miał. Smucił go świat, a najbardziej cena whiskey.

Fuknęła i stanowczo przerwała magiczną chwile - Ależ to przygnębiająca historia, miałeś mi opowiedzieć jakąś bajkę.
Ściągnąłem rękę z jej uda i sięgnąłem po paczkę Marlboro - To życie jest przygnębiające, muzyka jest oderwaniem od zniecierpliwienia, mendzenia i jęków tęsknoty. - Odpaliłem papierosa i wlepiłem wzrok w pęknięty sufit.
- Znów wszystko zepsułeś. - Markotnie dokończyła ostatnie słowo i odwróciła się plecami.

Okno było otwarte i chłodny wiatr z ulicy wpadł na chwile, zakręcił piruet w śmierdzącym alkoholową stęchlizną pokoju, po czym odleciał z powrotem na opanowane wiosną miasto. Dotknąłem jej biodra. Chwile wcześniej przez nasze ciała przeszedł dreszcz zimna.
Odciągając leniwie kolejny raz papierosa od ust wyszeptałem do ucha Elizabeth - Sny mnie zepsuły.

24 marca 2008

Nie każdy potrafi spełniać życzenia

Dopijam piwo i patrzę za zasłonięte okno.

To mi przypomina czasy gdy nie miałem nic, kochałem się w każdej pięknej kobiecie i dążyłem za marzeniami.

Tak, to jest ten sam czas sprzed 5 minut.

9 marca 2008

Pod prąd

Nie do końca wiem o co chodzi. Zmysłowe pejzaże na obrazach nie ekscytują mnie tak bardzo jak kiedyś. Kolory mimo wszystko dalej niesamowicie się ze sobą zlewają. Pomarańcz z różem i zieleń z krwistą czerwienią. Przechodzę tak oczyma od jednego do drugiego i próbuję znaleźć różnice. Dom a na następnym osłoneczniona droga. Krajobraz po bitwie i pełna życia łąka. Motyle, drobne robaczki i ona tańcząca w wysokiej trawie, trzymająca kwiat i dyrygująca nim niby w rytm zrozumiałej jedynie dla siebie muzyki. Widzę jej kolejny ruch. Opada na ziemie z uśmiechem na twarzy. Rzuca kwiat w powietrze i powoli śledzi jego tor ruchu. Odwracam wzrok od ściany i przecieram zmęczone oczy. Nie znałem tego rodzaju lotu po wódce. Próbuję wstać a następnie się utrzymać na nogach. Muszę ściszyć muzykę bo mnie okropnie wkurwia.

Szczęka nie przestaje boleć a dziewczyna na łózko ciągle na mnie patrzy. Pytanie "Kim jesteś?" jest nie na miejscu dlatego mówię:
- Wypierdalaj... - Łamie mi się głos. Głowa boli niemiłosiernie, podejmuję próbę masowanie skroni. Niechętnie i nie do końca świadomy pytam - ...z mojego domu?
Odwróciła się na drugi bok - Lubię mocną, z mlekiem. - Przeciągając się, dokańcza - Ekspres jest na dole w kuchni, ale musisz go podłączyć do p...
- Dobrze - Urwałem i skierowałem się pokornie w stronę drzwi.
Gdy już byłem na korytarzu usłyszałem jeszcze jej cicho wypowiedziane słowa:
- Kasia, matole.

7 marca 2008

Ostatni raz

Najsmutniej było z Gosią. Parę szpetnych wierszy, krótkich rozmów. No i te ostatnie słowa "Kończę ze sobą". Już nigdy potem się nie odezwała, chyba sie jej udało.

Z Agnieszką było ciekawie. Kiedyś się nażarłem u niej słodyczy. Była kuzynką kumpla mojego brata. Ja wtedy po powrocie z 3 tygodniowego obozu wybiegłem od razu na podwórko i obwieściłem koleżkom swoje przybycie. Nikt za bardzo się nie cieszył, niektórzy nie zauważyli. Pierdolone 12-latki. Z jedną osobą podzieliłem się swoimi wspomnieniami a on w zamian przekazał mi najświeższe plotki z podwórka. Numerem jeden była Niemka, niejaka Agnieszka. Dalej było pobicie, przeprowadzka, przygoda z Genkiem i mecz z innym osiedlem. Cierpliwie wysłuchałem piaskownicowych hajlajtów i powróciłem do tematu najgorętszego. Podobno ta Niemka była strasznie ładna i dobra z niej koleżanka. Ekstra. Po nasyceniu się tą wiadomością zebraliśmy dwie drużyny i pograliśmy w piłkę. Gdy wróciłem do domu późno w nocy, była już przynajmniej 20.30, rozłożyłem sobie krzesło na balkonie i obserwowałem. Po paru minutach z bloku naprzeciwko wyszła jakaś dziewczyna z drobnym psiakiem. Wiedziałem że to ona.

Agnieszka miała 11 lat, farbowane na czerwono włosy i zawróciła mi w głowie. Dużo dziewczyn było zazdrosnych, nikt tak się nie dogadywał z facetami jak ona. Sama podeszła gdy rozmawiałem z Rumunem na ławce. Chwile posłuchała, potem przyłączyła się do gadki, a po chwili zostałem z nią sam na sam. Aga była bardzo żywiołowa, grała z nami w piłkę, nie tracąc przy tym ani trochę z dziewczęcości, potrafiła bić się o swoje i dostawała to co chciała. Zresztą co taka dziewczynka może chcieć. Kolejnego dnia dowiedziałem się że nosi stanik i jakoś nie do końca kleiłem o co chodzi. Dopiero życzliwy kolega wyjaśnił mi tą kwestię. Byłem głupi, miałem tylko 12 lat i gówno w głowie.

Po kilku dniach kazała mówić że już ze sobą jesteśmy. Pierwsze buziaki w polik po kilku razach zamieniły się w "namiętne" całusy w usta. Przesiadywaliśmy u niej albo u mnie, huśtaliśmy się na konikach, kopaliśmy piłe i czasami uciekałem gdy chciała abym ją pocałował. Uczyła mnie grać w gumę ale kolejny raz doszedłem do tego że to pedalska zabawa. Byłem wielce nieśmiały i bałem się dzwonić do jej domofonu, aż wreszcie się wściekła i powiedziała że tak nie może być i muszę zmienić swoje postępowanie. Niechętnie, ale zacząłem po nią przychodzić. Kiedyś przybiegła do mnie w sukience jak od komunii i jakoś nie specjalnie mi to robiło. Nie wiedziałem czego ode mnie oczekiwała. Poryczała się i wróciła do domu. Potem na podwórku wszyscy tylko mówili o tym że płacząca w białej sukience wybiegła z mojej klatki. Chora sytuacja, nie potrafiłem tego wyjaśnić kumplom. Po jakimś czasie jedna z koleżanek powiedziała mi że Aga spotyka się z kimś jeszcze. Przyjąłem tą informację bez emocji. Gdy ją zobaczyłem tego samego dnia, gdy przyszła popatrzeć jak gramy, to zacząłem biec jak oszalały. Biegłem i biegłem.

Na następny dzień zapytałem się Agnieszki czy spotyka się z innym ale zaprzeczyła. Ulżyło mi. Później tego samego dnia spotkałem ją z gościem którego nigdy nie lubiłem a na którego tak dziwnie patrzyła. Nasz związek zaczął się sypać. Coraz częściej wracała z innej części osiedla. Nie lubiłem tego. Gdy ją wtedy spotykałem to było mi smutno. W sumie skończyło się tak że powiedziałem Agnieszce że już nie chcę z nią być a ona mnie chciała spoliczkować, uchyliłem się i zaczęła płakać. Płakała i sie do mnie przysuwała, a ja się wtedy odsuwałem, coraz to dalej aż wreszcie gdzieś zacząłem biec. Kilka dni nie wiedziałem co się ze mną dzieje. Kopanie piłki i siedzenie w piaskownicy nie sprawiało mi już tyle przyjemności co wcześniej. Widywałem ją czasami ale nie wiedziałem co począć. Ostatecznym ciosem było to, chociaż nie wiem jak do tego doszło, że błagałem ją o powrót, upodliłem się najbardziej jak umiałem ale mnie olała. Potem tego samego dnia przyszła i powiedziała że jak jeszcze raz będę błagał to wróci. "Mała szmata" pomyślałem i nie zrobiłem tego. Wróciła. Po kilku dniach już musiała wyjeżdżać. Zostawiła mi adres, ale zgubiłem.

Z Asią byłem krótko, zdradziła mi dużo swoich tajemnic. Myślę że na niej się skończył mój czas piaskownicy.

Siedzę na ławce pod latarnią na której nie byłem kupę lat i mam ją przed oczyma, jedenastolatkę która się zachwycała każdym słowem i gestem. Kiedyś wszystko było prostsze.

27 lutego 2008

Śmieć w bikini

- Wiesz, śniło mi się że biegam nago po polu. W sumie pół nago. Wiesz bez górnej części. Po złocistym polu... - Urwał, ale po chwili leniwie dokończył - Tak, słońce świeci. Jest jasno.
- Wątpię w sens tego. - Odpowiedział szybko i spojrzał w drugą stronę.
- Ale tak naprawdę to myślę o niej. Śnię o niej. Za ręce idziemy albo objęci. Nawet może po ulicy. Zapach nocy, granatowy chodnik. No i muszą być skąpane gwiazdami szyby.
- Też się nad tym zastanawiam.
- I ona mówi. Dużo mówi.
- Tak wiem, bezczynność zabija ducha.
- Oczywiście - Mruknął a potem dodał - Jestem szczęśliwy.

6 lutego 2008

Drunk on the Moon pt.2

Zakładam szalik i czapkę, ostatnio noce są pseudo zimowe, ale na wszelki wypadek można się zabezpieczyć. Nie często sie tym przejmowałem ale teraz tak. Wrzucam sobie Destroyera ku nakręceniu na dobry klimat spotkania i lecę na autobus. Na przełaj po błocie, moje białe trampki i tak są już brudne. Przebiegam po parkingu obok nowo otworzonych sklepów. Światło się w nich pali całą noc. Nigdy tam nie byłem. Na ogół sprzedawczynie stoją na papierosie rozmawiając tak cicho jakby nie chciały już się wymieniać słowami. Stoją i mówią kolejny raz to samo. Tak naprawdę mógłbym się z nimi witać bo widzę je już z setny raz a one pewnie nie raz zadawały sobie pytanie "Dlaczego ten pojeb nie wyjdzie wcześniej z domu? Bez problemu by zdążył wtedy na autobus." Dynamika ruchów jest trochę ograniczona bo trzymam siły na finisz, czasami się zdarza że bus już stoi na przystanku i trzeba przyśpieszyć.

Technikę mam niezłą dlatego zasapany zawsze wpadam do autobusu. Nigdy się nie spóźniam, chyba że czasami. Trasa idealnie znana, spoglądam niechętnie w okno autobusu, niby się wsłuchuję w słowa piosenek Bejara ale nie. Coś tam "A woman by another name is not a woman". Chcę przeczochrać włosy ale już ich nie mam. Chujowe uczucie. Autobus mknie ku centrum z każdym kilometrem wchłaniając ludzi, albo i nie. Nienawidzę tych kretynów co wczesnym wieczorem są już najebani i puszczają muzykę z telefonów i głośno pierdolą. Myślę wtedy o zabijaniu...

Przejeżdżając obok torowiska wiem że na pewno kiedyś zrealizuję swoje plany co do nakręcenia filmu o gościu w czerwonej czapeczce. Niedokończone Sea Towers wyłaniają się zza opuszczonej/nieopuszczonej fabryki. Ich widok towarzyszy mi aż do kresu drogi. Wysiadam z pojazdu i zerkam na zegarek. Jestem spóźniony. Czasami się zdarza. Nie przyśpieszam kroku. Przechodzę obok Arkadii, czasem rzucę okiem w stronę witryny. Umieszczone na niej niebieskie neony imitują efekt dnia. Cóż. Pokonując jednokierunkową ulicę zawsze się zatrzymuję i patrze w obie strony. Przeglądam się w szybach samochodów czy aby wyglądam porządnie i wkraczam na ostateczną ścieżkę do miejsca spotkania. Mało światła na ulicach.

Na ostatnim odcinku, trochę zamyślony wpadam na gościa w kaszkiecie. "Kurwa, Waits" myślę. Nie nie pomyślałem, powiedziałem to głośno. Gość się obrócił i stawiając na sztorc kołnierz płaszcza znika za rogiem. Na pewno słyszałem jego zachrypły śmiech. Nie, niemożliwe.

25 stycznia 2008

Janek

To było dość dawno. Zadzwoniłem do niego na tydzień przed jego przybyciem do miasta. Ucieszył się tak samo jak ja i umówiliśmy się na spotkanie.

Siedzieliśmy w wielkich wytartych fotelach popijając Guinnessa. Dobrze było po tak sporym czasie zobaczyć jego rozchełstaną dobrym humorem mordę. Po długiej rozmowie opowiedział historie o Janku.

Janek zawsze miał ciągoty artystyczne, i uważał ze nikt nie rozumie jego sztuki. Tworzył kicz i tandetę. Rajcował się tanią bazarową ceramiką i pseudo antycznymi gównami. Miał bardzo niebezpieczną cechę a mianowicie impulsywność. Gość nie potrafił zrozumieć dlaczego ktoś na niego się gapi i traktował na serio zaczepki słowne. Od czasu gdy Maciej go znał nie przepuścił ani jednej sytuacji gdzie mógłby się z kimś prać. Po jakimś czasie stał się bardzo znaną osobą w swoim środowisku ale nie ze względu na swoją twórczość tylko na sposób w jaki postępował z dresami.

Dziedziny sztuki jakimi Janek się parał były rozległe. Na początku, mniej więcej w wieku 15 lat zajął sie graffiti. Działał na własną rękę, nie mógł zostawić ani jednej czystej ściany w swojej okolicy. Kilka razy przez to był złapany ale jego wpływowy ojciec, komendant policji, rozwiązywał te drobne problemy z władzami. Malowanie swojego imienia w różnych odmianach i przestawianiu liter w różnej kolejności wreszcie go znudziło. Następną jego pasją była gitara. Gitarę miał ze studenckich czasów jego taty, i jak rodzice zobaczyli u niego zapał to na 16 urodziny kupili mu czarnego akustycznego Gibsona. Nauczył się paru akordów i chciał należeć do jakiegokolwiek zespołu. Heavy metal czy folk, interesowało go cokolwiek. Zaczął uczęszczać na przesłuchania do przypadkowych klubów w mieście. Jego przygoda z gitarą sie skończyła gdy na jednym z przesłuchań kolejny raz ktoś mu powiedział że jest do bani, i jego czarny Gibson znalazł się na głowie nierozważnego słuchacza.

Przechodząc tak kolejno do fortepianu, grafiki, garncarstwa, malowania, sklejania modelów, pisania i tańczenia R&B, skończył na hip-hopie. Dorwał pewnego razu album Eminema i kompletnie dał się porwać. Nie po raz pierwszy z pomocą przybył jego ojciec. Wykorzystując swoje wpływy załatwił mu spotkanie z drobnym producentem muzycznym, mającym pewne problemy z narkotykami, który od razu zauważył u młodego rapera talent. Pierwszy jego występ odbył się we włoskiej knajpie. Dlaczego tam? Chyba prócz właściciela zajmującego się paserstwem nikt nie wie.

W tym momencie Maciej wziął dużego łyka i kontynuował.

Tamtego dnia Janek był bardzo zdenerwowany, pierwszy raz w życiu wiedział że to ma sens a wszystko inne to dziecinada. Podczas rymowania często się zatracał w słowach i mógłby tak zapodawać godzinami. Producent mu powiedział że ma floł. Stał za kulisami i czekał aż grający przed nim zespół klezmerski skończy swój występ. Czwórka ubranych we fraki facetów zeszła ze sceny żegnana drobnymi brawami. Janek przełknął ślinę i oczekiwał aż właściciel skończy go zapowiadać. Janek usłyszał pozdrowienia w kierunku swojego ojca i wreszcie swoje imię co oznaczało aby wyszedł zza kontuaru i pojawił się na niewielkiej scenie. Przywitany oklaskami i gromkimi okrzykami z części sali gdzie siedziała jego rodzina, czekał na podkład. Zerknął na gościa siedzącego za sprzętem audio i machnął ze zniecierpliwieniem ręką. Facet wyjął powoli blanta z ust i wzruszył z niezrozumienia ramionami. Po chwili złapał się za głowę i przycisnął klawisz Play znajdujący sie na konsoli.

Jak poleciał tłusty bit Janek poczuł się doskonale. Poczuł w sobie zwierze sceniczne. Zaczął się bujać i ze spuszczoną głową zaczął postękiwać w rytm muzyki. Po jakimś czasie podniósł głowę, wytrenowanym ruchem narzucił kaptur i zaczął rapować. Zza kaptura nie widział reakcji swojej publiczności. Ojciec się chwycił za głowę, właściciel z przestraszeniem patrzał ile osób wstanie i opuści lokal, gruba baba przy scenie zakryła sobie uszy, jakaś młoda parka siedząca na uboczu wybuchła głośnym śmiechem a kelnerka z rozbawienia opierała się o jakiegoś starego dziada który klepiąc się po kolanie spazmatycznie się trząsł. Janek nie tracąc wigoru i czujący coraz większa pewność siebie zaczął sie poruszać po scenie. Zawijał kółka, podskakiwał i wymachiwał ramieniem w rytm bitu. Gdy się skończył pierwszy utwór Janek ściągnął kaptur i stanął wyprostowany z rękoma w górze. Nie rozumiał publiczności. Tylko sektor rodzinny i właściciel mu bili brawo a reszta miała jakiś rozbiegany wzrok. "Nie możliwie żeby tak mało osób zrozumiało moją muzykę", pomyślał. "Pokażę następnym utworem na co mnie stać."

Po rozpoczęciu drugiego utworu właściciel zamachał znacząco w stronę faceta od audio. Gość przy stole mikserskim z lekceważącym uśmiechem, wypuścił gęsty dym z ust i znacznie przesunął gałkę master w lewą stronę. Publiczność która wreszcie mogła dosłyszeć swoje głosy zajęła sie rozmową.

Po czwartym utworze już nawet rodzina mu nie dawała klaki. Właściciel gdzieś zniknął a facet od audio mimo ze nie leciała muzyka bujał się na krześle i machał głową to w przód to w tył. "No kurwa, nie" - pomyślał Janek i zaczęła w nim sie wzbierać adrenalina. Rozpoczął kolejny utwór i gdzieś w połowie przestał rapować. Nikt nie zauważył. "Kurwa nikt mnie nie słucha". Zaczął rzucać jakimiś pojedynczymi słowami ale kompletnie nikt nie zwrócił na niego uwagi. Postanowił dokończyć ten utwór i zejść ze sceny. Odwrócony od widowni dalej nawijał.

Gruba kobieta przed sceną zaczęła wrzeszczeć na swojego partnera. Agresywnym i donośnym głosem wykrzykiwała jakieś włoskie słowa. Po wiązance odwróciła głowę niefortunnie w stronę sceny i założyła ręce. Wkurwiony Janek odwrócił się w stronę widowni i jak zobaczył że się na niego gapi to najpierw rzucił mikrofonem który trafił w faceta obok a potem się rzucił na nią. Całym swoim ciężarem ciała przewrócił stół i krzesło z grubą babą, chwycił ją za dekolt, wycedził przez zęby "Nie będziesz przerywała mojego występu" i chlasnął na odlew otwartą dłonią. Spojrzał na jej chuderlawego partnera który chcąc broniąc kobiety stał za stołem z gardą i był uzbrojony w groźną minę. Janek kopnięciem odrzucił stół i silnym ciosem powalił gościa do tyłu. Tamten lecąc obrócił się w powietrzu i wpadł na kolejny stolik. Gość za konsolą też spadł z krzesła i nakrył się nogami. Na przebieg wydarzeń nie trzeba było długo czekać.

Janek wyprowadzony przez ojca i właściciela dostał polecenie "Do domu, pierdolcu".

Ojciec chcąc wyjaśnić sprawę i uniknąć skandalu, szybko sie udał w poszukiwaniu poszkodowanej pary. Nie mogąc ich znaleźć, a wiedział że nie opuścili lokalu, wreszcie zajrzał do łazienki. W łazience wielka kobieta trzymała drobnego mężczyznę nad ziemią namiętnie go całując. Szybko sie cofnął za drzwi i czekał aż wreszcie wyjdą. Po rozmowie z nimi okazało się że zanim jego syn uderzył tą kobietę to ze sobą zrywali. Ona widząc reakcję partnera, czyli że stanął w jej obronie, zmieniła zdanie. Wymierzony jej policzek ją otrzeźwił i postanowiła nie podejmować tej pochopnej decyzji. Kazała podziękować jego synowi.

Nasz wspólny śmiech ożywił posępną atmosferę knajpy.

21 stycznia 2008

Sklep

"Mleko, cztery bułki, kilogram ziemniaków..."
- Co podać? - Stanowcze pytanie sprzedawczyni wyrwało mnie z zamyślenia.
- No to jeden litr mleka, bułki, kilogram ziemniaków i ... - chwilę sie zastanowiłem i dodałem - I nie pamiętam. - Sprzedawczyni się uśmiechnęła.
- Taki pan młody a już panu pamięć szwankuje?
- Na to wygląda. - Odwzajemniłem jej uśmiech i kontynuowałem - Bo wie pani, my młodzi w dzisiejszym zabieganym świecie jesteśmy bardzo niecierpliwi. Sprawy ciekawsze a zarazem mniej ważne przedkładamy na pierwszy plan, przez co nasza głową jest zapełniona gównami. - Kobieta spojrzała na koleżankę która obsługiwała drugą kasę. - Ja na przykład wczoraj przewróciłem się o dzika. O takiego. - Pokazałem rękoma jak dużego. - I jak leżałem tak żałośnie na ziemi to pod moim nosem znalazłem zgnieciony papierek. Jak go rozwinąłem to okazało się że to to. - Wyciągnąłem z kieszenie zwitek papieru i rozłożyłem go przed oczyma sprzedawczyni. - Kupon toto lotka.
- No ta... - Nim dokończyła, ciągnąłem dalej.
- I wie pani co? Była wczoraj kumulacja i można było wygrać całe siedemnaście milionów złotych. - Spojrzałem na kobietę z rozdziawionym wzrokiem a ona chyba nie wiedziała co powiedzieć.
- No i nie uwierzy pani jakie liczby były skreślone na tym kuponie? - Nie czekając na jej odpowiedź dokończyłem. - Właśnie te liczby które zostały wylosowane.
Reakcja kobiety była żadna, więc kontynuowałem.
- I wie pani co? Te liczby były dobre ale skreślone na zeszłe losowanie. - Głośno się roześmiałem klepiąc się po brzuchu. Otarłem łzy z oczu i mówiłem dalej. - I najśmieszniejsze jest to że ktoś sie wyładował na dziku. Wie pani jak zginął? - Nie uzyskałem odpowiedzi tylko oschłe pytanie z jej strony.
- To ile ma być tych bułek?

Spakowałem wszystko do siatki, niezręcznie rzuciłem monety na blat, i odszedłem nie zabierając reszty. Wróciłem do domu gdzie mama gdy zobaczyła zakupy to się zdenerwowała bo nie kupiłem mąki. Mąki na murzynek. Kurwa.

18 stycznia 2008

0.00

Przestępowałem z nogi na nogę. Dość niska temperatura nie zrażała nas przed opuszczeniem miejsca. Do połowy puste wino przypominało ze jeszcze jest połowa pełna a szybkie tempo nie było wskazane. Rozmowa o samobójstwie przemieniła się w gówniane egzystencjalne brednie.

Błądziłem wzrokiem po otaczających domach. Dach garażu koło piekarni jest dość widoczny ale mieliśmy już opanowane wyjście awaryjne. Zawsze mogliśmy w razie niebezpieczeństwa przeskoczyć na następny garaż i poruszając się jak James Bond przeskakiwać z dachu na dach i skutecznie uniknąć pogoni. Z każdym łykiem wina podnosiliśmy ton rozmowy a miejski duch spływał na nas szybciej z każdą minutą, aby osiągnąć pełnię o północy.

Po jakimś czasie przekrzykiwaliśmy sie własnymi racjami dopóki sygnał radiowozu nas nie uciszył. Chwile staliśmy bez ruchu spoglądając w alejkę w której stał wóz policyjny. Wziąłem wielkiego łyka, niestety brakowało mi abym wyzerował miód-lipę. W tym czasie Julian krzyknął "Dajemy dyla chłopaki" i już pędziliśmy w stronę wyjścia ewakuacyjnego. Pozbyłem się butli rzucając ją w kierunku radiowozu.

Pierwszą przerwę pokonaliśmy bez problemu, trzeba było wykonać niewielki skok. Biegliśmy po następnym dachu, spojrzałem sie za siebie na Andrzeja i ujrzałem jego ucieszony pysk. Poruszony jego radością krzyknąłem do biegnącego przede mną Juliana "czadu" a on machając wesoło rękoma przeskoczył kolejną przerwę. Teraz musieliśmy skręcić i biec w stronę niskiego daszku, gdzie niewielkie podciągniecie dzieliło nas od kolejnej, dłuższej ale ostatniej, przepaści. Już nieraz przemierzaliśmy tą trasę.

Julian czekający na podwyższeniu już z podaną dłonią aby mi pomóc, przerażony spojrzał za moje plecy gdzie powinien być Andrzej. Obróciłem się i go zobaczyłem. Wpadł jedną nogą do dziury w dachu i nie mógł wyjść. Dreszcz mnie przeszedł bo zobaczyłem dwóch policjantów jak pojawiają sie na dachu z którego nas przepędzili. Miałem niewiele czasu aby wrócić po Andrzejka. Julian pokrzykiwał "Wracaj, on już jest stracony" i jeszcze "Nie bądź głupcem, złapią was obu", ale ja już biegłem z zamiarem pomocy mojemu drogiemu kumplowi.

Nieraz ratował mnie z takich sytuacji. Nie mogłem go zostawić. Podbiegłem do niego, chwyciłem pod pachy i próbowałem podnieść. Nie dało rady. Andrzej mówił "Zostaw mnie stary, ratuj swoją skórę", ale ja nie mogłem zostawić przyjaciela w takiej sytuacji. Powiedziałem aby się podparł rękoma i wysilił. Udało się, po kilku chwilach już stał na obu nogach.

Biegnąc z Andrzejem pod ramie spojrzałem w kierunku nadbiegających policjantów, dzieliło nas kilkanaście metrów. Julian z moją pomocą podsadził Andrzeja na wzniesienie, a oni obaj pomogli mi. Wchodząc już na górę nagle poczułem silne szarpnięcie. Jeden z policjantów podskakując chwycił mnie za kostkę i się przewróciłem. Mocno się zapierając podciągnąłem nogę i mnie puścił. Szybko wstałem i pobiegłem w kierunku ostatniej przeszkody. Musieliśmy przeskoczyć na dach domu położonego z jakieś niecałe 3 metry dalej. Poważna sprawa. Julian już wykonał skok i z lekkim trudem mu się udało. Stojąc koło krawędzi spojrzałem na minę Andrzeja. Był cholernie przestraszony. Poklepałem go po plecach i powiedziałem "Człowieku, ten skok i mamy spokój, musi Ci się udać", po chwili dodałem "skoczymy razem". To go przekonało, szybko wzięliśmy rozpęd i wykonaliśmy skok.

Andrzej z powodu zranionej nogi nie zrobił dość silnego wyskoku i nie doleciał. Całe szczęście złapał sie rękoma krawędzi. Ja już będąc po drugiej stronie chwyciłem go za dłoń w ostatniej chwili gdy palce już nie wytrzymywały, za chwile dołączył do mnie Julian i razem go trzymaliśmy za dłonie. Spojrzałem w dół, było dość wysoko, na pewno jego zdrowie by ucierpiało. Po drugiej stronie stali policjanci i spoglądali na nas z groźnymi minami. Cały czas w sumie krzyczeli żebyśmy nie uciekali i sobie odpuścili ale kompletnie mieliśmy ich w dupie. Na trzy podciągnęliśmy Andrzeja do góry, otrzepaliśmy go z brudu. Policjanci stojący po drugiej stronie machnęli ręką i poszli w stronę z której przybyli.

Zeszliśmy drabinką która była niedaleko i udaliśmy się w kierunku przystanku. Spojrzałem na zegarek który wskazywał północ i mruknąłem pod nosem "Odlot".