6 grudnia 2007

Hawana

Poszturchiwanie i ciche grożenie nie pomagało, dlatego zrezygnowałem z tej taktyki i przemieniłem ten dźwięk w naturalny odgłos otoczenia. Pochrapywanie współlokatora wcześniej było nie do zniesienia ale teraz dosłyszałem tylko ćwierkanie ptaków, we wczesny ciepły poranek na Kubie.

Nieprzyzwyczajony do tak silnego słońca schowałem się za roletą i zdjąłem gruby sweter. Na ulicy już można było dosłyszeć pierwsze odgłosy budzącego się miasta. Wychyliłem się najdalej jak mogłem w bujanym fotelu i przeciągnąłem się leniwie. Z tej pozycji spojrzałem na obraz ekspresjonisty francuskiego ukazujący galeon który natarczywie próbuje przebić się przez kolejno to napadające fale. Dokonując zakupu miałem go przed oczyma właśnie w tym miejscu na ścianie. W dziennym świetle, u siebie w mieszkaniu, sprawiał o wiele większe wrażenie niż w galerii. Wstałem i podszedłem do obrazu. Wyobrażając siebie na pokładzie statku, poczułem się wielce zadowolony. Musiałem kogokolwiek poinformować o moim sukcesie aukcyjnym. Po wczorajszym wernisażu poznałem dość ładną, ale naburmuszoną amerykankę, która jednak nie zawahała się zostać na noc. Musiała już sobie pójść bo nie było po niej śladów. Duncan wyjechał zająć sie moimi interesami w Europie a Pierre wypłynął wczoraj na rejs po Karaibach. Tak określił tą wyprawę i dlatego nie spodziewam się go w najbliższym czasie. Podobno szuka inspiracji. Nie było nikogo kto mógłby docenić mój zakup. W euforii automatycznie podszedłem do kredensu i wyjąłem butelkę bourbonu. Nalewając sobie trunek do szklanki chwyciłem drugą ręką za telefon i wybrałem numer Catherine. Ona jest właściwą osobą. Catherine wstaje o wschodzie słońca i dlatego nie martwiłem się o to czy przypadkiem jej nie zbudzę. Po kilku sygnałach odezwał się łagodny głos w słuchawce. Krótka rozmowa zakończyła się pomyślnie. Udało mi się ją namówić na spotkanie w kawiarni na rynku. Nie chciała zjeść śniadania bo już była po ale miała ochotę się spotkać.

Szybkim krokiem przemierzając brudne ulice Hawany zerkałem co chwila na zegarek. Miałem jeszcze z kilometr do przejścia. Ludzie co jakiś czas kłaniali się mówiąc przy tym uprzejmie "Senior". Nie mogłem doczekać się promienistego uśmiechu Catherine ukazującego się na mój widok. Zawsze odpłacałem się jej tym samym. Uwielbiałem nasze spotkania. Catherine była kobietą o wielkiej urodzie. Charakteryzowała się niewymuszoną manierą, przez co ludzie uważali ją za ekscentryczkę, w negatywnym tego słowa znaczeniu. Zawsze była wystrojona w wyszukane suknie, mające swój czas przynajmniej 10 lat temu. Mi to absolutnie nie przeszkadzało a wręcz nastrajało rozbrajająco. Nie mogłem oprzeć się jej wdziękowi. Ostatnie dwie uliczki dzielące mnie od rynku przebiegłem. Gdy wpadłem na rynek zegar na wieży zaczął wybijać 10.00. Zdążyłem. Uśmiechnąłem się, poprawiłem koszule oraz marynarkę i śmiałym krokiem chciałem przebyć te kilkanaście metrów. Widziałem już Catherine jak siedziała przy stoliku w kawiarni. Jak byłem parę kroków przed wejściem do ogródka potknąłem się o wystającą kostkę brukową. Rozłożyłem się na ziemi, twarzą lądując w końskiej kupie.

Jednak założyłem sweter bo chyba wysiadło ogrzewanie.