14 lipca 2012

Piotr O'narzędzia


Najlepszy czas rozpatruje w kwestii chwili. Wracam do domu i wita mnie pies o miękkim futrze. Wchodzę do sypialni gdzie włączone jest radio i leci beach house. To są urodziny.

22 stycznia 2012

Tin Tin

Śniło mi się ostatnio że byłem w ogromnej księgarni, jakich nigdzie nie ma, i można przebierać w milionach książek, komiksów i albumów. Przeglądając książkę zobaczyłem jak jakiś koleś wyciąga zakurzony niewielki zeszyt zza regału. Bardzo się zaaferował i od razu skierował do kasy. Poszedłem za nim i byłem świadkiem rozmowy jak kasjerka mu mówi że to bardzo rzadki egzemplarz Tin Tina z 1988 roku i chce za niego 60 tys. złotych. Gość po krótkim namyśle zgodził się na zakup, a ja wtedy wybuchnąłem śmiechem. Gość się zdziwił i spytał co w tym śmiesznego. Od razu wyjaśniłem że w życiu bym nie zapłacił tyle, i wtedy chwyciłem za komiks i przewertowałem od niechcenia czarnobiałe strony, za taki badziew. Kasjerka zdenerwowana się na mnie spojrzała i od razu zawołała ochroniarzy którzy w mgnieniu oka byli przy mnie z wyciągniętymi paralizatorami. Jednego z nich popchnąłem i z Tin Tinem w ręku zwiałem. Uciekałem i uciekałem bez końca, najpierw na statku, potem przez pustynie, chowałem się w zaułkach ulic śródziemnomorskich miast, aż wreszcie już nie miałem sił. Przykucnąłem pod ścianą w alejce, wiadomo, była noc i padał deszcz, a ja byłem przemoczony do suchej nitki. Zacząłem ze spokojem wertować strony cennego komiksu. Oczywiście w tym komiksie przedstawiono w czarnobiałych rysunkach całą moją sytuacja z księgarni, jak uciekałem i jak wertowałem komiks w tej chwili. W dosłownie kilku małych dymkach, przez całą moją ucieczkę, zawierały się wszystkie moje myśli. Na ostatniej stronie było napisane „I musiał uciekać dalej”.

Ah, te wspaniałe, niespodziewane i tak interpretowane aby pasowały mi do pointy posta, alegorie życia.

Tak jest z naszym życiem. Jakbyśmy chwile się zastanowili nad naszym postępowaniem, spojrzeli w stary kalendarz z terminami/wydarzeniami jak ja ostatnio, to byśmy wiedzieli gdzie to wszystko zmierza. A tak to chuj, nadal się dziwimy że tyle się staramy i nic nie wychodzi po naszej myśli.

3 września 2010

Luizjana

Za kazdym razem gdy spoglądam w nocne niebo i widzę spadającą gwiazdę to myślę życzenie.
Parę chwil później już zupełnie zapominam o tym zdarzeniu, nie mówiąc już o życzeniu które pomyślałem.
Nie wiem czy któreś z tych życzeń się nie spełniło. Jeśli tak to jakoś chujowo wybierałem.

12 maja 2010

Bazarowy Romantyzm

Stoimy na plaży na mokrym piasku z podwiniętymi nogawkami. Jedną ręką trzymam parasol a drugą obejmuję ją w talii. Mówię bezwładnie a ona wcina holenderskie ciastka. Stoimy tak wpatrzeni w starą torpedownię a ja wciąż w myślach zadaję jej głupie pytanie - "Czy kiedykolwiek możemy być szczęśliwi?".

Nie mam już cierpliwości na rozmowy o 'nas', staram się utrzymywać obojętny stosunek, ale i tak czasem wyobrażam sobie pierwszy z nią normalny dzień. Zdaję sobie sprawę że jedynym rozwiązaniem na ten stan jest czas.
Potem w samochodzie rozmawiamy o wydarzeniach które ostatni raz doprowadziły nas do łez. Uczucia bliskości z nią nie potrafię porównać z jakimikolwiek przeszłymi emocjami. Zdaję sobie sprawę że może być to iluzją.

Przyznaję, mam ostatnio fatalne dni. Może nie z powodu zaistniałej sytuacji, przecież przeżyłem z nią kolejny szczęśliwy okres. Fatalność tych dni jest chyba skutkiem potrzeby utrzymania harmonii i nieprzesadnego zaangażowania.

Z rana jadąc autobusem nie było mi trudno wyobrazić sobie czasów kiedy jej nie znałem. Moja obecna sytuacja nie różni się od tamtej prawie wcale. Często zadaje mi pytanie czy przez nią nie straciłem zapału do tworzenia. Może i tak, ale przecież i tworzenie, nie ważne jak fatalne, i rozwijanie uczuć polega na wzbogaceniu przede wszystkim nas samych.

Banalne? Nic mnie to nie obchodzi.

2 marca 2010

Toruń

Kolejny raz znów wyszliśmy na miasto. Tomek miał do nas dojść później. Klub miał nazwę jakoś od imienia, coś w stylu "U ...". Weszliśmy przez szklane drzwi i szybko wypatrzyliśmy wolne miejsca, był to wielki drewniany stół z jedną małą świeczką zapalona po środku. Jak się rozsiedliśmy to kelnerka szybko wzięła zamówienie i zniknęła gdzieś zza wielkim barem. Wynurzyła się z dwiema wielkimi butlami miodu, zresztą specjałem lokalu. Nasze miejsca były tuż przy niewielkim podeście na którym stało białe pianino. Od razu obok stał stojak z mikrofonem. Tuz przy oknie znajdował się wzmacniacz z ogromną gamą pokręteł. Po podaniu nam miodu, kelnerka przekazała nam że za jakieś niecałe półgodziny powinien się pojawić Jurek z gitarą. Iza powiedziała że rzeczywiście w piątki tutaj zawsze ktoś gra, ale rzadko na niego trafia. Po jakiejś krótkiej sprzeczce Kuby z Martą, oboje przesiedli się do stołków przy barze. Iza do czasu gdy nie pojawił sie Jurek ze swoim instrumentem trajkotała na temat nocnego życia w Toruniu. Opowiedziała o paru spelunach na przedmieściach, o tym jak była świadkiem nie jednej bójki i o swoim facecie, harleyowcu. Była niesamowicie podekscytowana gdy o nim opowiadała. Nie miałem ochoty się zagłębiać w temat i całe szczęście pojawił się Jerzy. Jerzy to wysoki kolo, z kozią brodą, drobnym wąsem i ciemnymi oklurami. Ubrany był w skórzane spodnie oraz skórzaną czarną kamizelką pod którą nosił granatową flanelową koszulę. W latach sześćdziesiątych tak musieli wyglądać rasowi bluesmani. Miał chyba z 50 na karku. Z beżowym fenderem pewnie wstąpił na podest. Po wejściu przywitał się kiwnięciem głowy z jedną z barmanek. Jak usiadł i podłączył gitarę do wzmacniacza, przeleciał powoli kostka po strunach. Przekręcił jeden kołek, coś pokombinował przy konsoli i powtórzył ceremonię. Machnął ręką w stronę baru i zaczął grać melodię opartą na niewielu akordach. Nie za bardzo to cokolwiek przypominało. Po chwili dołączyli do nas Kuba z Martą, a tuż za nimi kelnerka przyniosła gitarzyście duże piwo. Jednym chałstem upił pół kufla i zagrał wstęp do Hey Joe. Ja poruszony tą dawką muzycznej energii, wpadłem w przesadną ekstazę i zacząłem wszystkich klepać radośnie po plecach. Zrobiło się wyjątkowo wesoło, i tak przy dźwiękach amerykańskiej klasyki rocka wypiliśmy do końca miód.


Przy ostatnim toaście pojawił się Tomasz. Przez ten czas wiele się zmieniło w lokalu. Pojawiła się kupa ludzi a gwar zagłuszał większość naszych słów. Tomek powiedział że ma dobry humor i wszystkim stawia. Gdy skończył mówić zniknął w knajpianym gwarze i kłębach dymu które były wzniecane przez wentylatory umieszczone pod sufitem. Po krótkim czasie zjawił się z powrotem, a chwile później za nim, przyszła kelnerka z pięcioma kuflami. Następne kilka kolejek było stawiane osobno przez którąś osobę z nas. Po czwartym piwie Tomek wstał i z wyciągniętą przed siebie dłonią skierował się na scenę. Przywitał się i zaczął nachylony nad gitarzystą coś mówić. Ku naszemu zdziwieniu Tomek usiadł do wolnego pianina. Krzyknął do Jurka "Coś Charlesa!" i rozpoczął grać. Po trzech kawałkach gitarzysta się wkurwił gdyż był zdecydowanie drugoplanowy i zszedł ze sceny. Tomek się nakręcił i wywijał wszystkie bluesowe standardy. Iza przez cały czas była zauroczona muzyką.

Tuż przed czwartą Iza mi oznajmiła że muszą już z Tomkiem iść a Kuba i Marta jak to usłyszeli to ich poparli. Wszyscy na gazie wyszliśmy z knajpy przedtem żegnając się przyjacielsko z Jurkiem który z zamkniętymi oczyma smęcił jakieś piosenki Dylana. Tomek postanowił iść do Izy a Kuba z Martą już zniknęli na poprzedniej ulicy. Pokiwałem głową, wziąłem klucze od Tomasza i poszedłem w stronę mieszkania. Niestety zapomniałem drogi i zatrzymałem się w najbliższym kebabie. Wcinając kebaba na zewnątrz przeprowadziłem drobną z rozmowę z kolesiem z zapiekanką i na szczęście potrafił mi wskazać adres którego szukałem.

Usłyszałem trzaśnięcie i donośne tupanie, wstałem i udałem się w kierunku wydawanego dźwięku. Drzwi do łazienki były uchylone a w tam nad umywalka tomek wycierał krew z twarzy. Chwilę się przyglądałem i zagadnąłem:
- Stary, co jest?
Odpowiedział dopiero po tym jak wypluł krew z ust - Nie wiedziałem że ma faceta.
- Harleyowca?
- Ta. Właśnie tak wyglądał. - Podszedłem bliżej i podniosłem jego głowę. Miał opuchnięte oko i rozciętą wargę.
- Nie potrzebujesz pomocy - Oznajmiłem i udałem się na dalszą część snu.

14 stycznia 2010

Doors

Paląc późną nocą na balkonie i spoglądając w czyste niebo, jasne od odbijającego się w nim śniegu, powędrowałem myślami do wszystkich swoich związków. Żaden z nich nie ma dla mnie znaczenia. Przez te parę lat nauczyłem się jednej, nie wiem czy ważnej, rzeczy - nie nadużywania nazywania uczuć.

Parę dni temu byłem na oldkulowej imprezie. Oldskulowej bo piłem z, średnio o cztery lata, młodszymi ode mnie osobami. Większość z nich ma gówno w głowie i nie starałem się zwracać uwagi na to co mają do powiedzenia, gdyż to wszystko wiedziałem. Tuz po przybyciu, gospodyni zaproponowała mi jointa którego nie odmówiłem. Wiadomo, pacierza i jointa - chuj ci w dupę. Zjaraliśmy się przy muzyce lat 60 i 70. Ale takiej prawdziwej, nie nieprawdziwej. Kucając pod ścianą odbierałem ją wszystkimi zmysłami, wóda też zrobiła swoje. Większość dziewczyn już tańczyła a ja majtałem głową w czterech wymiarach. Jedna z nich w ekstazie wykazywała się nadzwyczajną ekspresją. Kawałek dorsów, który nastąpił, wprawił ją w kompletne szaleństwo. Wirowała jak porypana, wpakowała się w moją czwartą przestrzeń. Część tancerzy porozbijało się pod ściany, a ona z zamkniętymi oczyma dała prawdziwy popis uniesienia. Raz po raz zmieniała pozycje, wachlarz oralny, wir orgazmu, falujący seks, aż wreszcie rzuciła się na ziemie i we wszechtanecznych spazmach dokończyła kawałek. Nie mogąc odkleić od niej wzroku czułem że okrywam się promiennym uśmiechem. Większość ludzi albo wyszła albo patrzyła się obojętnie. Popierdolone kukły. Oglądając się na garstkę klejących, wiedziałem że widzieli to samo co ja. Następujący kolejny kawałek rozbił harmonie spontanicznej, co prawda króciutkiej, duchowej orgii.
Reszta nocy przebiegła na urwanych rozmowach i gówniarskich wyznaniach kto jest a kto nie jest zajebisty. Po czwartej godzinie, ostatniej podanej butli wina, której już nikt nie chciał przyjąć, niestety nie opróżniłem. Umiejscowiłem sobie ja przy łóżku aby nad ranem się z nią rozprawić.

Cała ta domówka była dla mnie przemieszczeniem się odrobinę w czasie. Przestałem myśleć o czymkolwiek mnie ograniczającym i obudziłem się w świetnej kondycji. Po przebudzeniu przeprowadziłem jedną z tych trochę mistycznych rozmów z osobą którą uwielbiam a wina niestety nie udało mi się opróżnić.

Wszystkie te historie, które przeżyłem i które z takim trudem udaje mi się opowiedzieć są elementami całości, która jeśli kiedykolwiek zostanie zespolona, nie ma żadnego sensu. Dlatego pojęcie 'wszystkie moje związki' nie ma sensu. To tak jak streszczenie swojego całego życia w jednej historii, to przecież nudy, nudy w chuj. Ważna jest ta chwila, i uczucia w tej chwili. Nie można wrócić do stanu z przeszłości. Zostaje tylko odrobina wspomnień których suma wartości musi równać się zero.

Nie to nie jest rozliczenie, to jest prawda, bo właściwie nie ma czego rozliczać.
Zero kurwa!

4 stycznia 2010

Człowiek i jego kot

Gdzieś na krańcu kontynentu żył sobie człowiek. Nie pamiętał ile już czasu mieszkał sam. Nigdzie tego nie zapisywał ani specjalnie tego nie liczył. Jedynie niewielka ilość delikatnych zmarszczek pokrywała jego twarz. Towarzyszem jego życia był kot. Zwykły szarobury kot. Człowiek jadał to co sam wyhodował a kot to co złapał. Człowiek rzadko widywał inne osoby, stał się w zupełności samowystarczalny. Najukochańszą jego czynnością było spędzanie czasu na czytaniu na ganku ulubionych książek podczas wschodów i zachodów słońca. Od czasu do czasu towarzyszył mu kot leniwie wylegujący się mu na kolanach. Człowiek ten niewiele się odzywał, a jeśli rzeczywiście już mu się to zdarzyło to tylko parę słów, będących zawsze cytatem z książki.

Pewnego razu podczas jego wieczornych sesji z książką, kot powoli zaczął mu się wić wokoło nóg a następnie spoczął tuż obok jego fotela i zaczął mu się bacznie przyglądać. Człowiek spojrzał na kota i nie spuszczał z niego wzroku. Wpatrując się w niego i przechylając łebek to w prawo to w lewo kot do niego przemówił - "Słuchaj człowieku, jestem już stary i niewiele mi zostało już czasu. Myślę że nadeszła pora abyś poszukał sobie kogoś do towarzystwa na moje miejsce". Człowiek który trochę z niedowierzaniem spoglądał na gadającego kota, odłożył książkę na kolana i zaczął masować palcami skronie. Po dłuższej chwili rozmyślania machnął głową aby kontynuował. Kot rozpoczął - "Rzadko widuję u ciebie kobiety. Stary, prawdę mówiąc to od kiedy tu mieszkam to nie widziałem żadnej. Mimo że tego po tobie nie widać to może ci się przyda zmiana." Człowiek wciąż przyglądał się kotu, który widząc jego zaciekawienie mówił dalej - "Jakieś parę kilometrów stąd jest las, a w nim można znaleźć wieże. W wieży siedzi dziewczyna. Zanim stałeś się moim właścicielem wcześniej opiekowała się mną właśnie ona a miała wtedy może parę wiosen. Teraz jest już dojrzałą kobietą i myślę że mógłbyś się podjąć jej zdobycia. Na pewno jest teraz przepiękna." Człowiek wciąż spoglądając na kota z jedną ręką ręka podpierając podbródek drugą zrobił gest zniecierpliwienia - "No właśnie, skąd pewność że wciąż tam jest. Ma niestety jeden mankament, nie możesz się do niej odezwać bo inaczej zamienisz się w bryłę lodu." Człowiek się uśmiechnął, a ze lubił oszczędzać słowa przytaknął jedynie głową. Kot machając w podekscytowaniu szaroburym ogonkiem dokończył wypowiedź - "Drogi jest parę kilometrów więc jak wcześnie rano wyruszymy to przed zmrokiem powinniśmy wrócić." Człowiek już nie słuchając końcówki wypowiedzi powrócił do dalszego czytania, chciał wykorzystać resztkę światła.

Przed wzejściem słońca kot wskoczył na pierś człowieka który prawie natychmiast się podniósł. Człowiek przetarł oczy, ubrał się w cieplejszą odzież niż zwykle i po spożyciu podgrzanej na palenisku kawy chwycił tobołek z żywnością, swój wiklinowy kapelusz i ruszył w drogę wyznaczoną śladami kota. Droga była przyjemna, słońce wciąż świeciło a lekkie podmuchy wiatru przynosiły fale ulgi w znoju podróży. Napotkali wreszcie las. Cicho podgwizdując człowiek podążył bez wahania za kroczącym z przodu kotem który dzielnie przeskakiwał konary drzew pewnie prowadząc przed siebie.

Po pewnym czasie odnaleźli wieże i bez zastanowienia wkroczyli do środka. Weszli na ostatnią kondygnacje i pośrodku prawie pustej komnaty siedziała olśniewająco piękna dziewczyna która przewracała karty olbrzymiej księgi znajdującej się na stole przed nią. Spojrzała na przybyszy i ze znudzeniem czekała aż się człowiek do niej odezwie. Lecz człowiek nie zrobił tego co jego poprzednicy. Zbliżył się do niej i chwycił za rękę. Powstając i spoglądając mu w oczy, coraz bardziej się uśmiechała, po kilku chwilach już wiedziała że to 'on'. Po chwili zdecydowanie ją ucałował. Kot będący świadkiem tej sytuacji miauknął pod noskiem niewyraźne "Siewka" i czmychnął po schodach na dół. Człowiek nigdy więcej go już nie spotkał.

Wiele miesięcy żyli ze sobą nie wymieniając ani słowa. Wiedli sielskie życie, dzielili się obowiązkami i mieli więcej czasu na czytanie i spacery, które im obu przysparzały promiennych uśmiechów i rumieńców na twarzy. Pewnego poranka dziewczyna przysunęła krzesło blisko fotela swojego partnera i długo się w niego wpatrywała zanim on wreszcie podniósł wzrok. Ona wciąż się w niego wpatrując i serdecznie się uśmiechając powiedziała - "Jest wspaniale, doceniam twoje milczenie". Jej głos był krystalicznie czysty, piękny jak śpiew słowika i delikatny jak wiosenny wietrzyk, człowiek nigdy nie słyszał wspanialszego dźwięku. Po chwili wpatrywania się w siebie człowiek stwierdził że dziewczyna jest nienaturalnie usztywniona. Jej gałki oczne zaszły szronem a na jej skórze zaczęły pojawiać się kawałki lodu. Człowiek wiedział co się wydarzyło. Jeszcze długo wpatrywał się w puste krzesło po tym jak dziewczyna się już całkowicie rozpuściła.