26 listopada 2007

Późna jesień

- Podobno śnieg utrzymuje się dopiero po trzecim razie.
Wzdrygnąłem się, i spojrzałem w kierunku staruszka który siedział na siedzeniu obok kurczowo trzymając wielką siatę.
- Jakim trzecim razie? - Zapytałem niechętnie, i spojrzałem za okno trolejbusu. Rzeczywiście zaczął padać śnieg. Nie do końca to zauważyłem.
- Trzecim opadzie, śniegu opadzie - Dodał zirytowany. Ja nie chcąc kontynuować beznadziejnej rozmowy, cicho westchnąłem i pokiwałem głową.
Staruszek jakby w transie, patrząc na kobietę w olbrzymim berecie siedzącą przed nami, zaczął dalej gadać - Bo wie pan, zrobiłem badania - pojawił się lekki grymas na jego twarzy - Badania, te moje, polegają na zaznaczaniu w kalendarzu najważniejszych wydarzeń. Coraz ich mniej zresztą. Widzi pan, nie zdejmuję kalendarzy, wszystkie wiszą na miejscu w którym pierwotnie wisiały. Nie wyrzucam ich, przypominają mi o upływie czasu.
"Ja pierdole, pojebany" - pomyślałem.
- Bo widzi pan, zaznaczam wydarzenia. I jednym z ważniejszych wydarzeń to zaznaczenie opadu śniegu. Zawsze jak zaznaczałem pierwszy i kolejny raz w roku to zawsze topniał i dopiero trzeci zostawał.
- Fascynujące - przerwałem jego wypowiedź, a on niezłomnie kontynuował .
- Panu może się to wydać dziwne ale to ułatwia samotne życie. Bo ja jestem samotny, i mówiłem wcześniej że coraz mniej ważnych wydarzeń ponieważ już nikt z mojej rodziny nie żyje - zrobił dłuższą pauzę - I dlatego mniejsza ilość tych znaczących, ale co prawda smutnych dat.
Wkurwiłem się nie na żarty i wysnułem swoją konkluzje - Spierdalaj pan.
Wstałem i nieuprzejmie przecisnąłem się na przejście, a następnie odpychając jakąś dziewczynkę utorowałem sobie drogę do wyjścia. Całe szczęście trolejbus od razu zatrzymał się na przystanku i mogłem opuścić ten popierdolony pojazd.

25 listopada 2007

Pekin Bar

Leżałem na łóżku i opierając sie na łokciu patrzyłem jak spokojnie śpi. Co jakiś czas odgarniałem kosmyk włosów opadający na jej czoło. Jedna sprawa nie dawała mi spokoju. Wczorajsze zdarzenie było metafizyczne. Zastanawiałem się kto to był ten gość, co mi powiedział i dlaczego go nie słuchałem. No i najważniejsze, dlaczego się tym tak przejąłem. Czysty surrealizm, atmosfera miejsca i to pojawienie się w doskonałym czasie.

To chyba było jak rozmowa z samym sobą. Może nie wzbogaciło ale coś zmieniło, w środku, we mnie. Wyszedł z półmroku klubu, krople potu co chwile spadały z mokrego sufitu. Jakiś reflektor świecił zza jego pleców i śledził jego ruch. Wiedziałem że podąża w moją stronę, cały czas sie we mnie wpatrywał. Był ubrany w czarną marynarkę, na stopach miał białe trampki, na nosie wielkie czarne okulary a z ust wystawało mu cygaro. Siedziałem nawalony na wygodnej skórzanej kanapie, czekając na nie do końca wiem co, i przetarłem oczy nie mogąc w to uwierzyć. Podszedł i podał rękę. Chciałem się unieść gdy się witałem, ale za późno mi to przyszło do głowy. Zaczął mówić. Poklepał mnie po ramieniu i rozpromieniony otwierał usta wydobywając jakieś dźwięki. Skończył palić cygaro, przygaszał go przez dłuższy czas w popielniczce i zamilkł. Poczułem się spokojniejszy. Wstał i odszedł, bez pożegnania, przepychając się przez tłum ludzi. Oszołomiony wstałem i chciałem na niego jeszcze spojrzeć. Mignął jeszcze wśród roztańczonego, rozfalowanego, tłumu. Alicja podeszła i krzyknęła mi do ucha jak się czuję bo wyglądam marnie. Nic jej nie odpowiedziałem i próbowałem odtworzyć jego wypowiedź. O czym on kurwa gadał? Dlaczego nic nie pamiętam. Żałując że nie mogłem dosłyszeć każdego jego słowa począłem szukać numerka do szatni. Szybko to zamieniło się w nieuzasadnioną panikę. Przetrząsnąłem kieszenie i prócz telefonu oraz paru złotych na chińskie żarcie nie znalazłem go. Zapytałem się Ali czy może nie ma, ale ona siedziała smutna na krześle wpatrując się w jakiegoś metrusa i nie za bardzo zareagowała na pytanie. Po chwili sie ocknęła, chwyciła mnie za ramie i chciała pocałować. Lekko ją odepchnąłem, chciałem wracać do domu. Przypomniałem sobie że zostawiłem kurtkę w samochodzie jej przyjaciółki. Pożegnałem się z Alą i zacząłem szukać jej koleżanki. Trochę agresywnie się przepychałem przez ludzi i jakiś koks sie przyczepił. Groził że coś mi wsadzi w dupę, to powiedziałem żeby mnie poszukał na zewnątrz, i poszedłem dalej. Gdzieś pośrodku parkietu koleżanka Ali tańczyła z jakimś turkiem. Poprosiłem żeby poszła i otworzyła wóz. Niechętnie się odkleiła od macającego ją turka. Wyszliśmy z klubu i podążyliśmy na miejsce gdzie zaparkowała auto. Szybko sie ubrałem bo jesienne noce są chłodne, założyłem czapkę a słuchawki na uszy i udałem się w stronę dworca. Gdy przechodziłem przed wejściem do lokalu to jakiś wielki kolo coś krzyknął w moją stronę i zaczął iść. Wyjąłem słuchawki z uszu i chciałem zapytać czego chcę, ale już jego olbrzymia pięść leciała w stronę mojej twarzy. Krew lała się z nosa cienką strugą a on jeszcze stojąc nade mną z uśmiechem po jakimś czasie powiedział "Pedał". Trącił mnie jeszcze koleżeńsko butem, i sobie poszedł. Jakaś laska go obskoczyła i słyszałem jej krzyki "Jurek znów, Jurek kurde zawsze tak musisz. Czy nie możesz odpuścić żadnemu metrusowi?". Mruknąłem pod nosem "Nie jestem metrusem", wstałem ociężale z zakrwawionego chodnika i udałem się na dworzec.

Było już późno ale myślałem że jeszcze się załapię na ulubioną pozycję numer 8 z menu w pekin barze. Jak jechałem kolejką to nie za bardzo przejmowałem się zakrwawioną kurtką i zmiażdżonym nosem. Gdy wyszedłem na dworcu u siebie, poczułem ulgę że już niedaleko do domu i chciałem odwiedzić bar. Akurat zamykali, ale jak zaprzyjaźniona chinka zobaczyła mnie przez szybę to szybko otworzyła i biegnąc po lód zdążyła jeszcze zapytać "Piotrek, co ty sobie zrobiłeś?". Zaśmiałem się i opowiedziałem jej cały incydent gdy już ocierała mi krew z twarzy. Do baru dobijały się jakieś menele bo zobaczyli że jest zapalone światło i ktoś jest. Nic z tego sobie nie robiliśmy i po chwili odpuścili.

Wyszedłem z chinką z baru i zaczęło padać. Objąłem ją delikatnie a ona onieśmielona, spoglądając na mnie, po chwili się wtuliła. Powiedziałem że lepiej ją odprowadzę a ona szybko przytaknęła głową. Szliśmy tak milcząc i gdy już byliśmy na jej klatce, stanęliśmy na przeciwko siebie i życzliwie mierzyliśmy się wzrokiem. Złapałem ją za rękę, pocałowałem w czoło i chciałem iść. Przytrzymała moją dłoń i przyciągnęła. Gdy szepnęła do ucha parę cudownych słów, zostałem.

8 listopada 2007

Studnia

Patrzę się w dół studni i czekam aż słońce wzejdzie wyżej bym mógł sie wreszcie przejrzeć w lustrze wody. Kołyszę się na skromnym jej brzegu, unoszę nogi i czochram włosy końcówkami palców. Jest sielsko. Działka mojego dziadka to miejsce gdzie spędziłem większa część dzieciństwa. Trochę tam było brudno, zimno, zakurzone tapczany, graty walające się wszędzie, ale nie to w tym było najważniejsze. To była nauka życia. Wilcy w lesie, dziki na szosie, grzyby pod drzewem i żółte jabłka. Przeżyłem też pierwsze roboty budowlane, takie jak wykopanie dziury, sadzenie potem roślin w tej dziurze, bieganie jak opętany i wkurzanie babci oraz nawet sobie zmiażdżyłem kciuka pustakiem. Boli. Kurrewsko. Z bratem spędzaliśmy dużo czasu rozkopując wielkie hałdy piasku które były naniesione w celu rozbudowy domku. Kiedyś wpadliśmy na pomysł aby napisać coś na kartce, wsadzić do starej butelki i udawać że ją odkopaliśmy i że była napisana przez jakiegoś, kurna nie wiem, Indianina. Nikt się nie nabrał. Nie pamiętam co z nią zrobiliśmy ale chyba zakopaliśmy z powrotem. Mocne wydarzenie by było gdybyśmy tam pojechali i to jakoś znaleźli. Jestem ciekawy cóż za fantastyczne rzeczy były tam spisane. Więc stoję tak nad studnią i patrzę, patrzę i nagle się zdenerwowałem. Nic i tak by z tego nie było.