10 marca 2009

Antymiłosny fajerwer

Robert szedł po krawężniku. Próbował utrzymać równowagę ale że był upity to nie za bardzo mu wychodziło. Do domu miał już niedaleko. Nie pamiętał kiedy ostatni raz chodził po krawężniku. W ogóle nie pamiętał zbyt wiele. Bo z pewnymi rejonami pamięci jest jak z nieodtwarzanymi płytami, pokrywają się kurzem! (Aaaa!).
Wracał ze spotkania ze starymi znajomymi. Z innymi ludźmi nie wytrzymywał zbyt długo. Wszyscy ludzie z płaszczyzny zawodowej to nudziarze. Nieopisane ciśnienie nie pozwala w nich wezbrać ludzkich odczuć. Przynajmniej tak mu się wydawało.

Na spotkanie przyjechał autobusem i postanowił też w taki sam sposób wrócić. Znajomi chcieli żeby się dołączył do nich bo akurat brali taksówkę w jego stronę. Powiedział że ich pierdoli i że wraca nocnym. Autobus mu uciekł. Poszedł na dworzec, na zapiekane. Tak jak kiedyś, było go stać tylko na to, bo tylko tyle znalazł monet po kieszeniach. Przesiedział dużo czasu w poczekalni na dworcu pałaszując zapiekankę. Czasami tam przesiadywał za młodu. No i zawsze jak siedział to miał nogi parę centymetrów nad ziemią, bo kolesie montujący krzesełka nie wpadli na pomysł aby je później wypróbować.

Uważał że większość ludzi gdy rozmawia o sztuce powinna stulić mordy, tak jak on. Minutę później myślał o tym jak to ludzie potrafią przesadzić. Wyolbrzymianie to zła cecha ludzi, jedna z bardziej wkurwiających. Sam stosował technikę wyolbrzymiania, ale czasem się gryzł w język i poprawiał. Opadła mu głowa, chyba trochę przysypiał. Porozglądał się na boki, paru żuli, nic się nie działo. Kiedyś mieli zrobić renowacje tego dworca, dobrze że go zostawili, jedno z nielicznych miejsc gdzie można chłonąć atmosferę dawnych czasów, rozpiętość skali lat które można poczuć to dobre pięć dekad. Wstał i udał się na przystanek.

Robert kiedyś zrobił sobie listę przyjemności. Nic z tego nie wyszło bo musiałby robić wiele aktualizacji, szczególnie z tego powodu że jak coś znalazło się na liście to już automatycznie przestawało być przyjemne. Pewnie to przez to że przy robieniu takiej listy miał skłonność do nazywania czynności których nie miał nawyku nazywać.

Od razu po przebudzeniu, wyskoczył na następnym przystanku i po chwili zaczął padać śnieg. Im był bliżej domu tym warstwa puchu się powiększała. Wiele radości sprawiało mu deptanie go, tego puchu. Specjalnie ściągał słuchawki z uszu żeby sobie posłuchać. Zresztą w nowych butach zupełnie inaczej skrzypi śnieg pod podeszwą. Zajebiście. Trochę dalej trzasnął go fleszbek z dzieciństwa. Tuż blisko domu, schodząc z krawężnika znalazł się na ścieżce równoległej do płotu. Idąc wzdłuż niego wystawiał dłoń aby poobijać pionowe szczeble. Za każdy razem jak wracał z kopania piłki, za czasów szczyla, to robił to samo, o ogrodzenie przy boisku szkolnym.

Na następny dzień cholernie bolał go ząb i nie miał ochoty wybierać się do pracy. Wyszperał jakiś lek przeciwbólowy w szufladzie, pomimo że data ważności minęła 2 lata temu łyknął ich parę. Robert nie jest lekomanem i dlatego po tych lekach zaczęło mu się przyjemnie kręcić w głowie, odleciał odrobinę. Nabrał ochoty na słuchanie The Smiths. Nigdy ich wcześniej umyślnie nie słuchał ale miał ich the best off. Płyta była jeszcze zafoliowana. Gdy rozpakowaną płytę umieścił w odtwarzaczu i nacisnął play, zarzuciło go na bok, a następnie na ziemie.

Obudził się. Muzyka już nie leciała, a kot leżał mu na brzuchu. Kota zrzucił i wstał z niemałym trudem. Usiadł na fotelu. Wychylił się wcisnąć play. Cały czas mu się kręciło w głowie i miał nieprzyjemny smak w ustach. Dotykając swojej twarzy wyczuł że urosła mu broda. Udając się do kuchni i opróżniając szklane wody z kranu to sobie przypomniał że kot zdechł mu już dawno temu.
Wkurwił się bo tak na prawdę nie zdawał sobie sprawy z tego że tyle sobie wczorajszej nocy przypomni. Miał już nadzieje że przeszłość zostanie zamknięta w jakiejś tam szufladzie w głowie, a klucza nie znajdzie. Tak na prawdę to by go nawet nie szukał.
Życie nauczyło go trzech rzeczy. Wiedział że powiedzenie - miłość sama do Ciebie przyjdzie - nie istnieje i że jest to wytłumaczenie dla frajerów. Wiedział też że znanie kogoś jest wartością a poznawanie nie, no i to że śmierć zawsze będzie w mejnstrimie.

Z każdą minutą, siedząc na fotelu i słuchając the Smiths robiło mu się coraz smutniej bo przecierał tą swoją pamięć z pyłu który się nagromadził przez te lata.

Potem żałował że odpalił smithsów gdyż będzie musiał ich już słuchać do końca.
Do końca!