30 września 2007

Kerouac

"- Pusty tron Boga - powiedział.
Na fortepianie leżał saksofon; jego złoty cień puszczał dziwny refleks na pustynną karawanę wymalowaną na ścianie za perkusją.
Bóg wyszedł; to ta cisza po jego wyjściu.
To ta deszczowa noc. To ten mit deszczowej nocy."

17 września 2007

Widok

Powoli otworzyłem oczy. Wielka paproć skupiła na sobie całą moją uwagę. Niechętnie próbowałem wstać aby sięgnąć po kubek wody. Udało się. Wziąłem całe dwa łyki. Siedząc już na brzegu łóżka błądziłem myślami wszędzie byle nie o zeszłej nocy. Rozglądając się po pokoju którego ściany znałem tak dobrze, spojrzałem za okno. Też od bardzo dawna nie zmienił się w nim widok. Kobieta którą pamiętam od czasu gdy wprowadziła się ze swoim mężem, na drugie piętro do bloku naprzeciwko, wyszła na balkon. Roztrzęsiona usiadła na małym taborecie. Jedną ręką trzymając sie barierki, zaczęła niecierpliwie palić papierosa. Do tej pory dużo się w ich życiu wydarzyło. W życiu tej pary. Obserwując raz na jakiś czas ich balkon, oczywiście ukradkiem i przypadkowo, potrafię cokolwiek o nich powiedzieć. Pamiętam jak urodziło im sie pierwsze dziecko. Ten wtedy, jeszcze mały dzieciak, wychodził bardzo często na zewnątrz i głośno wyrażał swoje emocje. Od razu pojawiała się jego mama i zabierała do środka je utulić. Zresztą gabaryty, o ile pamiętam z początku, bardzo kiedyś szczupłej i dość ładnej kobiety, zmieniły się ogromnie. Ogromnie. Mąż jej absolutnie się nie zmienił. Niewysoki, drobnej budowy, zapuścił ostatnio wąsa. Ich dzieci, a mianowicie cała dwójka, już sporo urosły. Na pewno sprawiają masę problemów.

Pewnie jej nic takiego się nie stało, drobna kłótnia, bądź nieporozumienie. Szkoda że na początek dnia. Powiedziałbym jej chociaż jedno dobre słowo.

Oprócz tej pary, z ciekawszych zjawisk, można czasem zobaczyć sfiksowaną, wieczną nastolatkę. Da się także zaobserwować schizofreniczkę, żyjącą ciągle za zasłoniętymi żaluzjami, oraz młode studentki, często się opalające nie topless. Niestety.

12 września 2007

Do Ciebie.

Zadam Ci kilka pytań. Pytania będą tendencyjne, określające Twój stan emocjonalny.
  • Czasami rozsadza cię gorycz?
  • Czasami nie chcesz być w miejscu w którym aktualnie się znajdujesz?
  • Przypominasz sobie błędy, najpewniej z przeszłości?
  • Pragniesz odbyć samotną podróż (duchową, intelektualną, autobusową) podczas której nikt nie będzie Ci przeszkadzał?
  • Twoje dzieciństwo obfitowało w wiele przykrych zdarzeń?
  • Chcesz to wykrzyczeć, i się wyładować?
Nic mnie to kurwa nie obchodzi.

Ale mogę Ci dać wątpliwą receptę.
Zamknij się w sobie, posłuchaj czegoś łagodnego, przeczytaj coś ciekawego, czasami sport pomaga, niektórzy mówią że ciepła kąpiel też.
Nie spotykaj się w takich chwilach z ludźmi i nie dawaj upustu swojemu gniewu. Każdy ma takie chwile i prawdopodobnie nikt Ci nie pomoże, a tym bardziej nie zrozumie. Po prostu nikogo nie wkurwiaj. Nie chcę słuchać o czym mówisz, nie pragnę tego z Tobą dzielić. Odejdź. Daj już spokój.
Jeszcze raz i ja też nie wytrzymam.
Odejdź.

11 września 2007

Frajer

Wstał i to zrobił:
- Zamknij się, chociaż na chwilę, muszę Ci coś powiedzieć - wziął głęboki oddech, i spojrzał w jej oczy, z których biła wściekłość - Słuchaj, muszę wyjść.
Nie miał odwagi jej tego powiedzieć. Po prostu nie miał jaj. Poszedł od razu do samochodu. Poczekał na nią chwilę, ale nie przyszła. Odjechał.
Obudził się o 3 nad ranem, ona dzwoniła i kazała mu przyjeżdżać pod knajpę z której uciekł z podkulonym ogonem. Odłożył słuchawkę i powiedział: "Ty zdziro". Przyjechał w pośpiesznie narzuconych na pidżamę ciuchach. Julia wsiadła, przedtem odklejając się od jakiegoś wysokiego faceta. Chwilę jechali w milczeniu po czym zaczęła:
- Jeszcze raz zrobisz mi scenę przy znajomych to od Ciebie odejdę - mówiąc to na jednym wydechu, cały czas miała wzrok wbity w szybę.
- Nie powtórzy się to już nigdy - odpowiedział. Wiedział że Julia tego nie zrobi, przynajmniej mu się tak wydawało.
- Nie żartuję - dodała, rozwiewając dalsze domysły swojego męża frajera.

9 września 2007

Świetlnie

Lampka była skierowana wprost na niego. Dwie postacie nachylające się nad nim wydawały dziwne odgłosy. Poczuł że pod plecami ma coś twardego. Próbował to wyjąć lewą ręką, ale nie mógł nią ruszyć. Mocno się wysilając sięgnął druga ręką i lekko sie podnosząc z miękkiej ziemi, próbował wymacać owy przedmiot pod sobą. Gdy się poruszał głosy dwóch osób się nasilały. Ich niezrozumiałe słowa były irytujące. Miał coś nie tak z ustami, i nie udało mu się nic wypowiedzieć, co skłoniło by owe postacie do wyjaśnienia obecnej sytuacji. Spod pleców wyjął kamień, z jedną powierzchnią wyszlifowana tak że odbijała światło. Był koloru zielonego, bardziej morskiego takiego. Wpatrując się w niego, skierował go w stronę światła.Obracał dziwny kamień przed oczami, chcąc go obejrzeć, ale tym bardziej nic nie widział. Zazieleniło mu się wszystko. Już podenerwowany odrzucił go na bok. Nie usłyszał dźwięku upadku tylko głośne burknięcie. "Co się dzieje" - pomyślał. Po jakimś czasie leżenia bez ruchu odpowiedział mu jeden z głosów:
- Nic, proszę pana, kompletnie nic - po dłuższej chwili przerwy, głos kontynuował - To już kolejny raz się zdarza, pan może być kompletnie zdezorientowany. Następny raz pan będzie wiedział co zrobić.
Leżący mężczyzna cicho jęknął z bólu, i zaczął złowieszczo chichotać.

Światło zniknęło, głosy ucichły. Była niedziela. Jack wstał z łóżka i udał się na śniadanie przygotowane przez żonę. Kolejny raz w tym tygodniu miał silne bóle głowy.

4 września 2007

The Shelter

Chciał ją tylko zobaczyć.
Zmierzał w dół schodów. Liczył ilość stopni. Nie potrafił sie skupić. Liczba 43 myliła mu się z 44. Poszorował zakrwawioną dłonią po chropowatej, ceglanej ścianie. Zatrzymał się i przyłożył do niej głowę. Opadł na kolana. Krople wody spadały mu na goły kark. Deszcz trwał już przynajmniej około pół godziny. Bardzo chciał sobie przypomnieć czy to było 43 czy może jednak 44. Pioruny uderzały niedaleko. Huk był bardzo donośny. Kiedy już dochodził do tego który to rzeczywiście był stopień, hałas wybijał go z przemyśleń. Marynarka napęczniała wodą, a koszula pod spodem przylegała coraz ciaśniej do torsu. Po jakimś czasie czuł jak woda spływa mu ciurkiem po plecach. Włosy zasłoniły mu oczy. Zapadał w sen. Coraz bardziej osuwał się na chodnik. Zdążył wymówić tylko jedno słowo. Było to imię. Dorothy.

Laura zmierzając już do domu jak to zwykle przed 8 nad ranem, zauważyła leżącego mężczyznę przed schodami na wzniesienie. Podeszła bliżej. Pomyślała że kolejny pijany klient nie zastał jej w domu i postanowił się zdrzemnąć. Zbyt chętnie zostawiała adres interesantom. Nie przejmując się, pokonała schody do góry, do domu.

Mężczyzna rzeczywiście był pijany i przyszedł do prostytutki z którą kiedyś się spotkał. Laura była piękną kobietą. Miała typowe włoskie kształty. Lubił zapach jej włosów, tanich perfum i papierosów. Ona traktowała swoją pracę poważnie i nie pozwalała sobie na jakieś bezsensowne uczucia. On przyleciał wtedy do Florencji na konferencję. Kiedy już stamtąd wrócił, do domu, postanowił pojechać do Włoch ponownie, po dwóch tygodniach. Skłamał żonie że leci do Toronto. Ona się nie zorientowała że o tej porze roku w Kanadzie jest sroga zima, i że jej mąż nie zapakował żadnych ciepłych rzeczy. Podczas kolejnego pobytu we Florencji długo sie zastanawiał czy odwiedzić Laurę. Po paru piwach w knajpie postanowił, że na kolejną, jedną noc, zapomni o swojej żonie. Wyciągnął z portfela kartkę, i udał się pod adres na niej zapisany. Gdy dotarł na miejsce, bezcelowo dzwonił kilka razy do drzwi. Zdenerwował się i uderzył w metalowy parapet. Rozciął sobie pięść. Wyjął piersiówkę i chciał zaczekać. Kiedy zaczęło padać to się nie przejmował, ale jak już zamókł, wyruszył poszukać schronienia.

Billy

Był piątkowy poranek a on jeszcze nie wrócił. Smutna kobieta wpatrzona w otwarte okno, leżała na kanapie, opasana grubym wełnianym swetrem. Czasem można było usłyszeć jej ciche westchnięcie - "To już dwa dni.".

Jack obecnie nienawidził swojego życia. Codzienne pobudki o poranku, żona po ciąży, kredyt mieszkaniowy oraz pijany sąsiad z góry. Sąsiad lubił pić i kiedy wracał do domu lał swoją żonę. Libacje kończył późno w nocy i czasami mu się zdarzało robić postoje na wycieraczce Jacka. Najczęściej jego drzemka była poprzedzona ciężkim upadkiem i jęknięciami. Jack wtedy na ogół podrywał się z łóżka, biegł w stronę drzwi i wyobrażał sobie jak zrzuca zapitego chuja ze schodów. Kiedy już przed otwartymi drzwiami widział nieprzytomnego sąsiada, nakrywającego się wycieraczką, to się litował i zaprowadzał go do mieszkania na piętrze wyżej. Nienawidził tego. Nienawidził swojej dobroci.

Już piąty raz w tym tygodniu obudził go budzik. Rozczochrał sobie włosy na głowie i spojrzał na śpiącą żonę. Wyglądała na zmęczoną, miała bladą cerę. Musiała często w nocy wstawać do wrzeszczącego dziecka. Była jej kolej. Niepewnie sie podniósł i ruszył w stronę łazienki. Szybki prysznic przyniósł orzeźwienie. Wychodząc z łazienki spojrzał na zegar zawieszony na brudnej ścianie i szybkim krokiem podszedł do lodówki. Dwie kanapki, a następnie kawa z ekspresu. Swoją bordową torbę zaopatrzył w drugie śniadanie, przygotowane przez żonę zeszłego wieczoru. Stanął pośrodku pokoju, miał jeszcze przynajmniej pięć minut. Przypomniało mu się ile czasu spał tej nocy i poszedł sobie zrobić jeszcze jedną kawę.

Jack był zadowolony. Pozwolił sobie opierdolić klienta za nic i skasował go na dużą kwotę. Jechał teraz do następnego. Problem dotyczył ciepłej wody. Nic wielkiego. Dojechał na wskazany adres. Wysiadł ze swojego białego vana i udał się w kierunku kamienicy. Jakieś małe dzieci z patykami w ręku minęły go ze sporą prędkością. Kamienica miała trzy piętra, była jeszcze pewnie z lat pięćdziesiątych. Ładna, zadbana okolica. Przeszedł starą klatkę, gdzie nad wejściem była tandetna płaskorzeźba, i wspiął się po trzeszczących schodach na ostatnie piętro.

Dorothy wstała z kanapy i postanowiła na chwilę zamknąć okno. Było zimno. Wczoraj wieczorem zauważyła że coś jest nie tak z kaloryferami i nie grzeją. Nie potrafiła zlokalizować usterki. Jej mąż zawsze się zajmował tymi sprawami, ale wyjechał w zeszłym tygodniu na konferencję do Florencji. Ona nigdy nie była w Europie. Obiecał że przywiezie jej jakieś pamiątki i będzie robił dużo zdjęć. Od razu, po tym jak doszła do wniosku że problem grzejników nie może czekać, zadzwoniła pod numer znaleziony w książce telefonicznej. Mężczyzna w słuchawce odpowiadał formalnie. Powiedział ze zjawi się następnego dnia, przed południem. Teraz czekając na niego, postanowiła że zrobi sobie herbatę. Wstawiła wodę i od razu odezwał się dzwonek do drzwi.

Mężczyzna położył swoją bordową torbę na ziemi w łazience, wyszukał narzędzia, i zaczął rozbierać wielką maszynę wiszącą na ścianie. Po krótkiej rozmowie w drzwiach wejściowych mężczyzna doszedł że problem leży w tym urządzeniu. Dorothy mając na uwadze porządek w łazience, pilnowała robotnika aby nic nie pobrudził lub zniszczył. Po chwili gwizdek zawiadomił że woda zaczęła wrzeć. Dorothy szybko pobiegła od kuchni, ukradkiem patrząc w stronę okna. Zrobiła dla siebie i mężczyzny herbatę. Gdy przechodziła z dwoma kubkami w dłoniach w stronę łazienki, jeszcze raz spojrzała na zamknięte okno. "Gdzie jesteś Billy?" - kolejny raz westchnęła.

Otworzył oczy. Długo nie mógł się zdecydować. Od dłuższego czasu chciał wrócić na stare śmieci ale nie miał okazji. Cicho przeszedł przez pokój. Przyglądając się na oścież otwartemu oknu postanowił to zrobić. Wskoczył na parapet i po cienkim, zewnętrznym gzymsie, przeszedł na dach dość niskiego budynku i po kartonach zeskoczył na ziemię. Lekki wietrzyk nastroszył mu wąsy. Poczuł sie lepiej.

Billy bez problemu odnalazł drogę z powrotem do domu. Przez dwa dni wałęsał sie po starej dzielnicy portowej, skąd kiedyś go zabrano. Było to dawno temu. Wtedy bardzo dużo chorował i głodował. Wiedział że tak dalej nie pociągnie. Miał wiele szczęścia że właśnie jego obecna "właścicielka" go znalazła, a potem się nim zaopiekowała, i dała mu schronienie. Pozwalała mu wychodzić bez ograniczeń na zewnątrz, na świeże powietrze. Była do niego bardzo przywiązana, i kiedy znikał na całą noc, najpierw po powrocie dawała mu surową reprymendę a następnie mocno przytulała. Zdarzało sie jej płakać gdy trzymała go w ramionach. Partner jego opiekunki często gdzieś wychodził z domu i wracał po bardzo wielu dniach. Billy gdy obwąchiwał potem jego ubrania to wyczuwał dużo zapachów. Kobiecych zapachów. Teraz Billy gdy wracał, był w marnym stanie. Swoją czarną sierść miał poczochraną, z przylepionymi do niej jakimiś śmierdzącymi, ciągnącymi się rzeczami. Miał też trochę zadrapań bo koty z portu nie chciały oddać mu pożywienia. Musiał sobie przypomnieć dawne czasy i trochę się pościerał z miejscowymi. Odwiedził stare miejsca. Było wiele wspomnień.

Billy wskoczył na wąski gzymsik. Trochę wiało, ale bez problemu sie utrzymywał mimo zmęczenia. Myślał o surowości swojej opiekunki i o ciepłym mleku. Zbliżył się do okna. Mając jeszcze kilka kroków zauważył że okno się zamyka. To nic nie szkodzi pomyślał, bo jak pokaże swój pyszczek przez szybę to Dorothy mu szybko otworzy. Wejrzał do środka ale jej nie zobaczył. Poczekał jeszcze chwilę, podrapał kilka razy ramę, i postanowił ze wróci za jakiś czas. Zszedł tą samą drogą jaką sie tam znalazł, i postanowił że wpadnie na zaplecze mięsnego. Gruby rzeźnik zawsze coś zostawiał. Zdarzało się też, że nic nie ma, bo ktoś mógł być przed Billym. Billy nie lubił dzieci rzeźnika bo byli łobuziakami i lubiły mu robić żarty. Zawsze za nim podszedł do miseczki wyglądał zza rogu czy gdzieś sie nie czają. Tak samo zrobił i tym razem, i odczekując chwile podszedł do miski. Miska była pusta. Posiedział jakiś czas nie wiedząc co ze sobą zrobić. Po chwili usłyszał jakieś kroki za sobą i szybko odskakując, napuszył się, gdy zobaczył trzech gnojków z patykami w ręce. Zaczął uciekać wąskimi uliczkami i gdy już nie słyszał za sobą kroków obejrzał sie i przystanął. Przeszedł jeszcze kilka metrów i usiadł w cieniu na zimnym chodniku.

Nie wiedział kiedy to sie stało, po prostu coś obok niego huknęło. On nie wiedząc co sie dzieje zaczął biec na oślep. Wybiegł za róg alei i minął w szaleńczym sprincie tych trzech gnojków, których spotkał na zapleczu mięsnego. Mieli zapaloną następną petardę w ręku, gotową do rzucenia. Biegł i biegł bez opamiętania, byle najdalej. Czując że na pewno już ich zgubił, przystanął. Cały czas był zdezorientowany. Łapiąc ciężko oddech, dopiero teraz zauważył że siedzi skulony, na ulicy. Obejrzał sie na lewo i zobaczył wielkiego białego vana.

Jack z uśmiechem na twarzy jechał wąską uliczką. Znów udało mu się nabrać klienta. Kobieta nawet nie mrugnęła jak usłyszała wysoką cenę za jego usługę. Był korek na głównej i postanowił pojechać skrótem. Jadąc dość szybko, pustą jezdnią, dopiero teraz spostrzegł skulonego czarnego kota. Nie miał czasu zahamować. Po przejechaniu kilkudziesięciu metrów, kolejny raz się uśmiechnął. "Przynajmniej nie przebiegł mi drogi" - pomyślał.

3 września 2007

Poznań

Ta historia nie mogła się zdarzyć każdemu. Ten niepozorny zbieg przypadkowych wydarzeń nie doprowadził do spotkania.

Beata będąc małą dziewczynką bardzo dużo płakała. Jej rodzice się rozstali i nie mieli czasu się nią opiekować. Ona sama trafiła do swojej babci. Babcia nauczyła jej miłości najlepiej jak potrafiła. Sama nigdy nie zaznała rodzicielskiego ciepła i musiała być od zawsze zaradną i samodzielną kobietą. To samo chciała przekazać swojej wnuczce. Kilka lat później Beata chodząc już do szkoły średniej postanowiła obrać drogę do której namówiła ją babcia. Czytała bardzo dużo książek podsuwanych przez jej opiekunkę. W szkole miała dość specyficzne kontakty z rówieśnikami. Co w drugim zdaniu cytowała rosyjskich i hiszpańskich pisarzy. Miała niewielu znajomych. Jej własny hermetyczny świat nikogo nie interesował.

Przynajmniej raz w ciągu godziny odbiegała myślami do wspaniałych, bądź tragicznych przygód z udziałem bohaterów książek. Raz po raz się zakochiwała w wyobrażonych chłopcach którzy na nią czekają za każdym rogiem. Niestety często była zawiedziona, ale była szczęśliwa.

Mogło to wyglądać inaczej. Miała na niego wpaść. Miała podnieść z chodnika upuszczoną przez niego książkę. Nazwisko jej ulubionego pisarza na żółtej okładce dawało tysiące tematów do rozmowy. Spotkany mężczyzna zawsze był otwarty na rozmowy o literaturze. Dopiero później w kawiarni podczas pochłaniającej konwersacji zauważy że mężczyzna nie ma obrączki na palcu. Rozmowa by sie potoczyła na czasy szkolne i dochodzą że chodzili do tej samej szkoły, w tym samym roczniku. Mężczyzna już po kilku szklankach palącego alkoholu wyznaje że ją pamięta i zawsze mu się podobała. Ona rumieniąc się popija czerwone wino i wysłuchuje jego wspomnień. Wspomnień jego o niej. Reszta jest prosta.

Idąc szybko po brukowanych uliczkach jej rodzinnego miasta, zmierzała w stronę szpitala. Jakiś czas temu dowiedziała się o chorobie swojej babci - zresztą nie bardzo poważnej - i musiała wziąć urlop ze szkoły. Babcia mocno nalegała na spotkanie. Przez słuchawkę mówiła o rychłej śmierci i samotności. Beata zawsze pobłażliwie podchodziła do ich wspólnych rozmów. Od długiego czasu nie robiła sobie urlopu. Praca nauczycielki kompletnie ją pochłaniała ponieważ uwielbiała towarzystwo dzieci, a brak życia osobistego jej to umożliwiał. Przypominała sobie książki z dawnych czasów i próbowała wpoić swoim wychowankom swoją pasję. Teraz szybko przemierzając kolejne ciemne przecznice była zmartwiona że jakaś inna osoba przejmie na tydzień jej klasę. Obmyślając tematy które poruszy z uczniami po powrocie, usłyszała za sobą jak ktoś głośno krzyczy jej imię. Zatrzymała się tuz przed rogiem alejki. Wytężając wzrok w ciemności po pewnym czasie zauważyła że jakaś para rzuca się sobie w objęcia. Wracając do swoich myśli obróciła się i zrobiła kilka kroków w stronę zakrętu. Coś ją zmusiło do spojrzenia jeszcze raz za siebie. Przystanęła i kolejny raz wpatrywała się w prawie pustą alejkę. W tym momencie, tuż przed nią, zza rogu wyszedł wysoki brunet z żółta książką pod pachą. Ona kolejny raz patrząc za siebie w mrok nic nie zauważyła i poszła dalej. Przeszła przez zakręt i widziała już na końcu ulicy wielki szyld szpitala. Przyspieszyła kroku.

Mężczyzna którego nawet nie zauważyła, zniknął za drzwiami kawiarni która znajdowała się kilka metrów dalej. Już nigdy więcej nie mieli szansy na spotkanie.