28 czerwca 2007

"there must be some kind of way out of here"

Otworzyłem oczy. Nie miałem pojęcia która jest godzina. Zza jedynego, małego okna, umieszczonego pod sufitem widać że było szarawo na dworzu, a w parapet uderzały krople deszczu. Posłanie na którym leżałem było niewygodne. Ręką wyszukałem czy nie leży coś obok łóżka. Znalezioną butelkę z wodą przyłożyłem do ust. Pijąc, wspomniałem w jaki sposób się znalazłem w tym miejscu. Zeszły wieczór był udany. Czas spędzony w gronie osób których znam najdłużej i chyba najlepiej, spowodowało masę miłych wspomnień. Jednak coś było nie tak. Spojrzałem na telefon który wskazywał godzinę 7:00. Wychodziło że spałem jedynie 3 godziny i obudziłem się o wiele za wcześnie. Co mnie obudziło i dlaczego czuję się tak dziwnie? Wpatrując się w okienko i pociągając drobne łyki wody, zacząłem się zastanawiać. Przeleciały mi ostatnie przynajmniej dwa miesiące życia przez głowę. Na jaki chuj rzuciłem jedyną rzecz która trzymała mnie przy rzeczywistości, czyli studiowanie. Teraz jedynie oglądam filmy na które nie miałem czasu, gram na gitarze, i wieczory spędzam z ludźmi z którymi piję na plaży. Nawet moje sny są mało ciekawe. Przeżywam w nich mój czas z dnia poprzedniego na inny sposób. I tak sen w sen. Za jałowo się zrobiło. Odłożyłem butelkę, położyłem się na bok i wpatrywałem w niebieskie obicie kanapy. Przeanalizowałem ostatnie ekscesy alkoholowe i wszystkie miały podobny schemat. To samo miejsce, dość spora ilość tych samych ludzi i wypitego alkoholu. Nic niezwykłego. Niektóre osoby zaczęły na mnie mieć zły wpływ i zacząłem mówić rzeczy których nie chciałem.
Przewracając się na kolejny bok i otulając się mocniej kołdrą, próbowałem zasnąć. Leżałem tak dłuższy czas. Wreszcie znalazłem rozwiązanie które powinno upłynnić moje bycie. Postanowiłem nie pic przez półtorej tygodnia. Słabe.
Zacząłem się zastanawiać co to mi da i nie wpadłem na żaden konkretny pomysł.

Obudziłem się kolejny raz o 11:00. Poszedłem do góry gdzie dwie osoby już nie spały. Po krótkiej pertraktacji zaczęliśmy grac w wormsy. Teraz dopiero zrozumiałem że programiści stworzyli tą grę dla nas, na właśnie obecną porę i nastrój. Nie oderwaliśmy sie przez następnych kilka godzin. Padający za oknem deszcz wręcz nie pozwalał na powrót do domu, bądź możliwość innego spędzenia czasu. Jeden z przyjemniejszych "poranków".

Powrót do domu tym razem był miły. Gdy dojeżdżałem już do osiedla, wzeszło nad nim słońce. Niebo zrobiło się purpurowe i z co niektórych chmur zaczęły przebijać promienie słoneczne. Moja leniwa głowa, przylepiona do szyby, została obdarowana fantastycznym ciepłem. Słońce jest tak bardzo naturalne, i w oka mgnieniu sprawia radość. Zakręciło mi się przyjemnie w głowie. Szeroko się uśmiechnąłem.
Gdy szedłem już ścieżką do mojego domu, jakieś dziecko zaczęło wrzeszczeć. Odwróciłem sie za dobiegającym dźwiękiem i zauważyłem gnojka na ostatnim piętrze bloku. Trzymając sie za barierkę balkonu, wychylał się najdalej jak mógł. Nie denerwował mnie dźwięk który ten dzieciak wydobywał, i nie chciałem aby wypadł i uderzył w niezwykle twardy grunt. Ten wrzask był tak jakby radosny. Po chwili ten rozsadzający jęk okazał się wstępem do całkiem ciekawej linii melodycznej, opierającej się na dość prostych rozwiązaniach. Dopełnił poczucie słońca.

Wczoraj doszedłem do wniosku że zaprzestanę ściągać non stop muzykę i postaram się jeszcze bardziej na niej skupić. Ostatnimi czasy wpadłem wręcz w manię ściągania albumów które miały gdziekolwiek jakąś dobrą recenzję, a mój katalog "do przesłuchania" roztył się do sporych rozmiarów.

Z dnia na dzień znajduję sobie argumenty do mojego niepicia, i myślę że to zdaję egzamin. Na przykład założyłem że wreszcie więcej dni w tygodniu będę wstawał trzeźwy, i będę miał ochotę na więcej rzeczy do zrobienia, szczególnie teraz gdy szukam pracy. Bzdura. Kolejnym, bardziej sensownym przykładem, może być to że zaoszczędzę kupę pieniędzy. Pewnie więcej argumentów będę miał już pod sam koniec zakładu, z samym sobą, w którym stawką jest to czy "podołam".

Przed chwilą pobiegłem do kuchni bo usłyszałem dźwięk obijanych naczyń i o, kurwa, dziwo nikogo tam nie było.

19 czerwca 2007

zdecydowanie hendrix

Ostatni tydzień obfitował w wiele wydarzeń. Na szczęście im późniejszy był dzień tygodnia tym tendencja do radośniejszych sytuacji wzrastała. Na szczęście. Po wielkiej potrzebie zmian, znów nastąpił przełomowy moment nie z mojej woli. W słuchawce mojego telefonu ponownie zabrzmiał głos mojej szefowej, i tak jak na początku dzwoniła bym się pojawił na rozmowie o prace, to tym razem mi przekazała smutniejszą wiadomość. Prawdopodobnie rozwiązują mój dział do którego mnie przydzielono na samym początku i niestety tracę posadę. Za kilka dni już wszystko ma być wiadomo na pewno. Do tej pory wegetuję i cieszę się każdą chwilą mogąc chodzić na spacery z moim psem, grając na gitarze i oglądając filmy na które do teraz nie miałem czasu. Ze względu kasy jest raczej nie ok.

Kolejnym wydarzeniem był wyjazd nad jezioro do zajebistego domku, gdzie każdy uczestnik tripu wypoczął. Był wszystko co potrzeba. Odpowiednie osoby, dobra muzyka, ekstra żarcie, śpiewanie na pomoście. W ostatni dzień została rozwiązana sprawa kto jest największym twardzielem w historii kina. Są nimi Steven Seagal oraz Van Damme. Ten ostatni miał niesamowitą kreację w Replikancie. Wspaniały człowiek i przekonujący aktor. Seagal co prawda ma słabszą mimikę i mniejszy repertuar męskich odzywek, ale nadrabia ilością trupów jaką pozostawia na swojej drodze. Niesamowity również.
Podczas drugiej części dnia, po długim spacerze niekończącą się drogą, spoczęliśmy na wzgórzu niedaleko domku. Gdy odczuliśmy niezwykłą harmonię, widzieliśmy Hendrixa który się chował w lesie nieopodal przez ponad 30 lat i przyszedł do nas patrzeć na chmury i pływające zboże. Wyciągnął kilka gałązek i liści z włosów, przysiadł na pniu, i zagadnął "Co słychać?". Nie chciał gadać o muzyce, co jest dość dziwne, wolał usiąść i spoglądać na leniwie kołyszące się kłosy. Wporzo koleś, cały czas ma 27 lat. Nie starzeje się. Tak samo jak jego twórczość.

Po wizycie na plaży, obejrzeniu filmu oraz poznaniu Bill'ego Kida, mój powrót do domu już nie był tak wesoły. Powrót nocnym autobusem uderzył we mnie mocną zimną melancholią. Chwiejnym i niepewnym krokiem wyszedłem z busu. Przeszedłem przez zawsze brudne ulice. Otworzyłem drzwi domowe. "Szkoda że już mnie tam nie ma" pomyślałem. Odpaliłem muzykę. Nie pomogło. Powroty są gówniane.
Na następny dzień pieniądze zdecydowały że nie pojadę do ekstra poznania. Szkoda że są najważniejsze w życiu. Oczywiście tuż po muzyce.

10 czerwca 2007

west side district

Stało się to niecały tydzień temu. Idąc z dość sporym ciężarem na rękach patrzyłem wysoko w gorę czy aby pogoda tego wieczora się nie zepsuje. Szli ze mną moi rodzice nic nie mówiąc. Bardzo śmiesznie wyglądaliśmy, ja idąc w rękach z czymś zawiniętym w niebieski worek do śmieci, a mój ojciec niosąc na ramieniu łopatę. Moja matka dreptała z tyłu trochę przygnębiona. Jakiś czas temu jeszcze była kompletnie przebita i wiedziałem że jak siedziała sama w pokoju wyciera wilgotne policzki. Gdy minęliśmy, jak zawsze brzydkie bloki, udaliśmy się w stronę miejsca gdzie niegdyś gdy miałem 10 lat mniej bawiłem się z kumplami w chowanego, a jakieś 5 lat później próbowałem pierwszego piwa. Zeszliśmy na sam dół zarośniętej skarpy, tak aby nikt z domów nieopodal nie widział co robimy. Trzymając za rękę moją mamę pomogłem jej zejść gdyż trawa była dość śliska. Po krótkiej wymianie słów obraliśmy miejsce w którym będziemy kopać. Ojciec zaczął pierwszy, a ja się rozglądałem za jakimiś ludźmi aby zobaczyć ich reakcje jeżeli by nas zobaczyli, ale po chwili już nie za bardzo się przejmowałem czymkolwiek. Stałem i się patrzyłem jak dziura w ziemi się pogłębia i postanowiłem pomóc mojemu ojcu. Chwyciłem mocno łopatę i wbiłem ją w ziemię. Po pewnej chwili gdy zacząłem się dobrze bawić przy przesypywaniu ziemi, aby zakryć przed chwilą wykopaną dziurę z umieszczonym w niej zawiniątku, z niepozornej ciemnej chmury na niebie zaczął padać deszcz.

Myśląc nad związkiem nicości z przestrzenią, przesiadłem się na miejsce z którego mogłem baczniej obserwować ładną dziewczynę siedząca do mnie przodem kilka miejsc dalej. Nie do końca moje zachowanie nie było obsceniczne, ale w tym momencie miałem małe poczucie kultury. Poprzedni wieczór spędzony w dobrym towarzystwie bardzo mnie przygnębił. Potykając się na krzywych płytach chodnikowych patrzyłem na skurwiałe osiedle i mijałem nieznajomych ludzi których nienawidziłem. Przekręciłem klucz w drzwiach i wszedłem niepewnym krokiem. Ściągnąłem buty i nie wiedziałem co zrobić. Nie wiem czy to wina tej zajebanej atmosfery "mojej" dzielnicy które słynie z tego że jest chujowe i nikt nie lubi jej odwiedzać.

Najbardziej obrazowym przykładem chujowizny będzie "przygoda" mojego znajomego gdy pewnego razu spędzał sylwestra na tym zadupiu. Szedł późno w nocy na przystanek aby wrócić do domu. Wspiął się na górę schodów, dzielących go od jednego do drugiego osiedla, i był kompletnie wyżęty. Na górze w cieniu, zaczajona była na niego grupa nastolatków, którzy widzieli go już od pewnego czasu. Podbiegli do niego, położyli na ziemi, ściągnęli z niego niefajne, stare buty, ogólnie całkiem zjebane, i uciekli schodami w dół. Nie miał siły nawet na powiedzenie im na odchodne, "kurwa". Zebrał się. Włączyła mu się silna chęć powrotu do domu. Gdy wyszedł zza któregoś już z kolei bloku, zauważył przystanek i o mało się nie popłakał z radości. Jacyś pijani goście, stojący nieopodal w klatce, widząc go w świetle latarni, nie mającego butów z przyklejonym uśmiechem do mordy, zainteresowali się. Widząc już parę osób stojących na przystanku, co zapowiadało upragniony autobus, mój kumpel ucieszył się jeszcze bardziej. Zatrzymał się niepewnie gdy usłyszał chrypliwy głos za nim z prośbą o poczekanie. Podeszło do niego kilka osób. Nie męczyli się w zagrywki "czy masz papierosa", powiedzieli że wygląda jak kompletny dureń bez tych butów. Wiedząc co go czeka rzucił się na nich w amoku rozpaczy i nienawiści.

Usiadłem na łóżku, nastroiłem gitarę której poprzednio nie udało mi się nastroić. Zacząłem się uczyć nowej pioseny. Nic. Przeczytałem stronę książki. Też kurwa nic. Co jest? Co robię nie tak. Doszedłem po raz kolejny do wniosku że potrzeba mi świeżości, ale nie mam pojęcia gdzie ją znaleźć. Od pory gdy w pewną nocy, w jedną z tych pojebanych nocy z niedzieli na poniedziałek, doszedłem do tego samego wniosku, rzuciłem połowicznie studia. Tym razem nie mam ochoty na podejmowanie równie abstrakcyjnych decyzji. Chyba po prostu się położę, i przy marzeniach o niebieskim szynobusie, zasnę.

4 czerwca 2007

gówno

Kolejny raz przychodzę i to czuję. Coś jest nie tak. Podszedłem do wejścia jednego z pokojów i nie widziałem niczego niepokojącego. Wszedłem do następnego pokoju i też nic nie zauważyłem. Patrząc chwile w pustą podłogę doszedłem do wniosku że jest coś za mało ruchu. Zacząłem szukać mojego kota z którym ostatnio było kiepsko. Znalazłem go znów leżącego i wpatrzonego w ścianę. Przejechałem po jego sierści dość lekko i prawie niezauważalnie się poruszył.

Nie będę bardzo rozpaczał że jakiś czas temu się dowiedziałem o chorobie mojego kota. Weterynarz stwierdził raka czegoś i już jutro trzeba go uśpić. Był dobrym kumplem. Kładł się obok mojej głowy gdy spałem, witał mnie kiedy wracałem po dłuższej nieobecności, miauczał gdy chciał aby go pogłaskać, wpieprzał się na kolana gdy się siadało i drapał ponieważ chciał się ułożyć jak najwygodniej. Był czasami wkurwiający ale to przecież normalne jak trzeba go mijać dzień w dzień w niewielkim mieszkaniu. Niekiedy się na niego wpadało na zakrętach korytarzy, ale miał to w dupie, parskał i szedł dalej a ja na niego krzyczałem. Rzadko co prawda się nim zajmowałem, ale zawsze wytrzymywał wszystkie pieszczoty z niesamowitą cierpliwością. Nikt od niego niczego nie wymagał a jednak był życzliwy. Nie chciałem tego przyjąć do wiadomości że przez ostatnie dni kładł się w najbardziej ciemnych niedostępnych miejscach aby zdechnąć w spokoju. Dzisiaj będzie jego ostatnia noc. Jutro pewnie jak wrócę do domu to będzie po wszystkim. Niesamowite jak taki mały drań potrafił zająć czas i sprawić tyle radości.

Wszystko to gówno.