2 marca 2010

Toruń

Kolejny raz znów wyszliśmy na miasto. Tomek miał do nas dojść później. Klub miał nazwę jakoś od imienia, coś w stylu "U ...". Weszliśmy przez szklane drzwi i szybko wypatrzyliśmy wolne miejsca, był to wielki drewniany stół z jedną małą świeczką zapalona po środku. Jak się rozsiedliśmy to kelnerka szybko wzięła zamówienie i zniknęła gdzieś zza wielkim barem. Wynurzyła się z dwiema wielkimi butlami miodu, zresztą specjałem lokalu. Nasze miejsca były tuż przy niewielkim podeście na którym stało białe pianino. Od razu obok stał stojak z mikrofonem. Tuz przy oknie znajdował się wzmacniacz z ogromną gamą pokręteł. Po podaniu nam miodu, kelnerka przekazała nam że za jakieś niecałe półgodziny powinien się pojawić Jurek z gitarą. Iza powiedziała że rzeczywiście w piątki tutaj zawsze ktoś gra, ale rzadko na niego trafia. Po jakiejś krótkiej sprzeczce Kuby z Martą, oboje przesiedli się do stołków przy barze. Iza do czasu gdy nie pojawił sie Jurek ze swoim instrumentem trajkotała na temat nocnego życia w Toruniu. Opowiedziała o paru spelunach na przedmieściach, o tym jak była świadkiem nie jednej bójki i o swoim facecie, harleyowcu. Była niesamowicie podekscytowana gdy o nim opowiadała. Nie miałem ochoty się zagłębiać w temat i całe szczęście pojawił się Jerzy. Jerzy to wysoki kolo, z kozią brodą, drobnym wąsem i ciemnymi oklurami. Ubrany był w skórzane spodnie oraz skórzaną czarną kamizelką pod którą nosił granatową flanelową koszulę. W latach sześćdziesiątych tak musieli wyglądać rasowi bluesmani. Miał chyba z 50 na karku. Z beżowym fenderem pewnie wstąpił na podest. Po wejściu przywitał się kiwnięciem głowy z jedną z barmanek. Jak usiadł i podłączył gitarę do wzmacniacza, przeleciał powoli kostka po strunach. Przekręcił jeden kołek, coś pokombinował przy konsoli i powtórzył ceremonię. Machnął ręką w stronę baru i zaczął grać melodię opartą na niewielu akordach. Nie za bardzo to cokolwiek przypominało. Po chwili dołączyli do nas Kuba z Martą, a tuż za nimi kelnerka przyniosła gitarzyście duże piwo. Jednym chałstem upił pół kufla i zagrał wstęp do Hey Joe. Ja poruszony tą dawką muzycznej energii, wpadłem w przesadną ekstazę i zacząłem wszystkich klepać radośnie po plecach. Zrobiło się wyjątkowo wesoło, i tak przy dźwiękach amerykańskiej klasyki rocka wypiliśmy do końca miód.


Przy ostatnim toaście pojawił się Tomasz. Przez ten czas wiele się zmieniło w lokalu. Pojawiła się kupa ludzi a gwar zagłuszał większość naszych słów. Tomek powiedział że ma dobry humor i wszystkim stawia. Gdy skończył mówić zniknął w knajpianym gwarze i kłębach dymu które były wzniecane przez wentylatory umieszczone pod sufitem. Po krótkim czasie zjawił się z powrotem, a chwile później za nim, przyszła kelnerka z pięcioma kuflami. Następne kilka kolejek było stawiane osobno przez którąś osobę z nas. Po czwartym piwie Tomek wstał i z wyciągniętą przed siebie dłonią skierował się na scenę. Przywitał się i zaczął nachylony nad gitarzystą coś mówić. Ku naszemu zdziwieniu Tomek usiadł do wolnego pianina. Krzyknął do Jurka "Coś Charlesa!" i rozpoczął grać. Po trzech kawałkach gitarzysta się wkurwił gdyż był zdecydowanie drugoplanowy i zszedł ze sceny. Tomek się nakręcił i wywijał wszystkie bluesowe standardy. Iza przez cały czas była zauroczona muzyką.

Tuż przed czwartą Iza mi oznajmiła że muszą już z Tomkiem iść a Kuba i Marta jak to usłyszeli to ich poparli. Wszyscy na gazie wyszliśmy z knajpy przedtem żegnając się przyjacielsko z Jurkiem który z zamkniętymi oczyma smęcił jakieś piosenki Dylana. Tomek postanowił iść do Izy a Kuba z Martą już zniknęli na poprzedniej ulicy. Pokiwałem głową, wziąłem klucze od Tomasza i poszedłem w stronę mieszkania. Niestety zapomniałem drogi i zatrzymałem się w najbliższym kebabie. Wcinając kebaba na zewnątrz przeprowadziłem drobną z rozmowę z kolesiem z zapiekanką i na szczęście potrafił mi wskazać adres którego szukałem.

Usłyszałem trzaśnięcie i donośne tupanie, wstałem i udałem się w kierunku wydawanego dźwięku. Drzwi do łazienki były uchylone a w tam nad umywalka tomek wycierał krew z twarzy. Chwilę się przyglądałem i zagadnąłem:
- Stary, co jest?
Odpowiedział dopiero po tym jak wypluł krew z ust - Nie wiedziałem że ma faceta.
- Harleyowca?
- Ta. Właśnie tak wyglądał. - Podszedłem bliżej i podniosłem jego głowę. Miał opuchnięte oko i rozciętą wargę.
- Nie potrzebujesz pomocy - Oznajmiłem i udałem się na dalszą część snu.

Brak komentarzy: