14 stycznia 2010

Doors

Paląc późną nocą na balkonie i spoglądając w czyste niebo, jasne od odbijającego się w nim śniegu, powędrowałem myślami do wszystkich swoich związków. Żaden z nich nie ma dla mnie znaczenia. Przez te parę lat nauczyłem się jednej, nie wiem czy ważnej, rzeczy - nie nadużywania nazywania uczuć.

Parę dni temu byłem na oldkulowej imprezie. Oldskulowej bo piłem z, średnio o cztery lata, młodszymi ode mnie osobami. Większość z nich ma gówno w głowie i nie starałem się zwracać uwagi na to co mają do powiedzenia, gdyż to wszystko wiedziałem. Tuz po przybyciu, gospodyni zaproponowała mi jointa którego nie odmówiłem. Wiadomo, pacierza i jointa - chuj ci w dupę. Zjaraliśmy się przy muzyce lat 60 i 70. Ale takiej prawdziwej, nie nieprawdziwej. Kucając pod ścianą odbierałem ją wszystkimi zmysłami, wóda też zrobiła swoje. Większość dziewczyn już tańczyła a ja majtałem głową w czterech wymiarach. Jedna z nich w ekstazie wykazywała się nadzwyczajną ekspresją. Kawałek dorsów, który nastąpił, wprawił ją w kompletne szaleństwo. Wirowała jak porypana, wpakowała się w moją czwartą przestrzeń. Część tancerzy porozbijało się pod ściany, a ona z zamkniętymi oczyma dała prawdziwy popis uniesienia. Raz po raz zmieniała pozycje, wachlarz oralny, wir orgazmu, falujący seks, aż wreszcie rzuciła się na ziemie i we wszechtanecznych spazmach dokończyła kawałek. Nie mogąc odkleić od niej wzroku czułem że okrywam się promiennym uśmiechem. Większość ludzi albo wyszła albo patrzyła się obojętnie. Popierdolone kukły. Oglądając się na garstkę klejących, wiedziałem że widzieli to samo co ja. Następujący kolejny kawałek rozbił harmonie spontanicznej, co prawda króciutkiej, duchowej orgii.
Reszta nocy przebiegła na urwanych rozmowach i gówniarskich wyznaniach kto jest a kto nie jest zajebisty. Po czwartej godzinie, ostatniej podanej butli wina, której już nikt nie chciał przyjąć, niestety nie opróżniłem. Umiejscowiłem sobie ja przy łóżku aby nad ranem się z nią rozprawić.

Cała ta domówka była dla mnie przemieszczeniem się odrobinę w czasie. Przestałem myśleć o czymkolwiek mnie ograniczającym i obudziłem się w świetnej kondycji. Po przebudzeniu przeprowadziłem jedną z tych trochę mistycznych rozmów z osobą którą uwielbiam a wina niestety nie udało mi się opróżnić.

Wszystkie te historie, które przeżyłem i które z takim trudem udaje mi się opowiedzieć są elementami całości, która jeśli kiedykolwiek zostanie zespolona, nie ma żadnego sensu. Dlatego pojęcie 'wszystkie moje związki' nie ma sensu. To tak jak streszczenie swojego całego życia w jednej historii, to przecież nudy, nudy w chuj. Ważna jest ta chwila, i uczucia w tej chwili. Nie można wrócić do stanu z przeszłości. Zostaje tylko odrobina wspomnień których suma wartości musi równać się zero.

Nie to nie jest rozliczenie, to jest prawda, bo właściwie nie ma czego rozliczać.
Zero kurwa!

Brak komentarzy: