31 lipca 2008

Poprzedni Tydzień

Tym jednym postem odejdę od przyjętej formy umieszczanych postów. Pewnie gówno będzie to kogokolwiek obchodzić ale po poprzednim poście byłem zdruzgotany jego wymownym pesymizmem.

Dzisiaj po południu wpadłem do domu, walnąłem śniadanie i poszedłem spać. Kurwa ale byłem zmęczony. Zakończenie toruńskiego tripu było raczej beznadziejne. Napierdalałem najebany z koleżką samochodem z Suchego Dworu na Oksywie. Kierowca był nawalony w przysłowiowy chuj. Pierwszym jego sukcesem było odpalenie auta, a ostatnim to że z niego wreszcie wysiadł. Powiedział że musi jechać z jednym okiem tylko otwartym bo mu się troi i żebym mówił czy dobrze jedzie. Ledwo trzymał się na jezdni. I w sumie teraz już wiem że prezentacja na jakiejś tam stronie internetowej jak się jedzie po pijaku to nie ściema. Napierdalał z jednej strony jezdni na drugą bez kontroli. Byłem ogromnie zesrany. Jak sie obudziłem rano, zresztą w bardzo dziwnej sytuacji, to zacząłem sie zastanawiać dlaczego w sumie wszedłem do tego wozu. Zrobiłem bardzo wielki błąd i nie mam zamiaru więcej sie wybierać w takie czadowe przejażdżki.

Rozpoczęło sie od wypadu do Iławy, niestety wylądowaliśmy w Mikołajkach. Niestety, bo nie wypożyczyliśmy sprzętu, który kosztował astronomicznie dużo i tak naprawdę spędzaliśmy czas sie szlajając po okolicy. Miało to swoje uroki ale kolejny dzień tak spędzony mógłby sie skończyć moją traumą. Byliśmy na mazurach trzy noce, zalewając sie ze znajomymi, w miejscach gdzie się zatrzymywali jachtem.

Podróż powrotna to zupełnie coś innego, jechaliśmy tuż nad północną granicą Polski, po kompletnych bezdrożach, mijaliśmy opustoszone wioski i tylko raz na jakiś czas minął nas jakiś samochód. Żar sie lał z nieba a podróż z nogami na desce rozdzielczej potrafi przybrać wielce euforyczną formę. Zwiedziliśmy zamek w Reszlu, wpadliśmy na chwile pod most gotycki, baliśmy się stwora w klasztorze i byliśmy uczestnikami zlotu harleyowców. Niby nic specjalnego ale beztroska się wdarła w nasze ociężałe głowy.

Potem był Toruń, w towarzystwie wyjebanego Jerrego, i tak na prawdę nie zaliczyliśmy ani klawej imprezy ani szczególnie nie mieliśmy przygody, ale było transcendentnie. Toruń w lato jest kurewsko pusty. Jedynymi ludźmi spotkanymi w nocy na rynku to policjanci którzy nie robili sobie z nas walących browary. Jachu zaczął wspaniale gwizdać, jeżeli komuś wydaje się że słyszał kiedyś gwizdanie to jest w błędzie, a my zaczęliśmy wykrzykiwać niezrozumiałe słowa a potem recytować teksty T.Love. Aaa, no i zwiedziliśmy bajeczny ośrodek naukowy w pobliżu Toruniu. Teleskopy oraz anteny położone w całkiem nieziemskim parku to niezły pomysł.

Cały trip owocował w nowe teksty, puste butelki po wszelakim alkoholu i śmiech do rozpuku. Czyli znów wspomnienia, coraz ich więcej a zarazem mniej. (Druga część poprzedniego zdanie jest nie na serio).

No i tak zaczynam jutro ostatni raczej wypad w te wakacje. Potem powrót do szarej akademickiej rzeczywistości. Wylegiwanie się w basenie, wydawanie pieniędzy, nauka, chodzenie na zajebiste imprezy, poznawanie nowych ludzi, praca i seks z przypadkowymi dziewczynami. Od razu dodam że tylko dwie wymienione czynności są prawdziwe.

Scarlett ma męski głos i nie potrafi śpiewać, ktoś powinien jej to powiedzieć i przypierdolić w twarz.

Brak komentarzy: