Przestępowałem z nogi na nogę. Dość niska temperatura nie zrażała nas przed opuszczeniem miejsca. Do połowy puste wino przypominało ze jeszcze jest połowa pełna a szybkie tempo nie było wskazane. Rozmowa o samobójstwie przemieniła się w gówniane egzystencjalne brednie.
Błądziłem wzrokiem po otaczających domach. Dach garażu koło piekarni jest dość widoczny ale mieliśmy już opanowane wyjście awaryjne. Zawsze mogliśmy w razie niebezpieczeństwa przeskoczyć na następny garaż i poruszając się jak James Bond przeskakiwać z dachu na dach i skutecznie uniknąć pogoni. Z każdym łykiem wina podnosiliśmy ton rozmowy a miejski duch spływał na nas szybciej z każdą minutą, aby osiągnąć pełnię o północy.
Po jakimś czasie przekrzykiwaliśmy sie własnymi racjami dopóki sygnał radiowozu nas nie uciszył. Chwile staliśmy bez ruchu spoglądając w alejkę w której stał wóz policyjny. Wziąłem wielkiego łyka, niestety brakowało mi abym wyzerował miód-lipę. W tym czasie Julian krzyknął "Dajemy dyla chłopaki" i już pędziliśmy w stronę wyjścia ewakuacyjnego. Pozbyłem się butli rzucając ją w kierunku radiowozu.
Pierwszą przerwę pokonaliśmy bez problemu, trzeba było wykonać niewielki skok. Biegliśmy po następnym dachu, spojrzałem sie za siebie na Andrzeja i ujrzałem jego ucieszony pysk. Poruszony jego radością krzyknąłem do biegnącego przede mną Juliana "czadu" a on machając wesoło rękoma przeskoczył kolejną przerwę. Teraz musieliśmy skręcić i biec w stronę niskiego daszku, gdzie niewielkie podciągniecie dzieliło nas od kolejnej, dłuższej ale ostatniej, przepaści. Już nieraz przemierzaliśmy tą trasę.
Julian czekający na podwyższeniu już z podaną dłonią aby mi pomóc, przerażony spojrzał za moje plecy gdzie powinien być Andrzej. Obróciłem się i go zobaczyłem. Wpadł jedną nogą do dziury w dachu i nie mógł wyjść. Dreszcz mnie przeszedł bo zobaczyłem dwóch policjantów jak pojawiają sie na dachu z którego nas przepędzili. Miałem niewiele czasu aby wrócić po Andrzejka. Julian pokrzykiwał "Wracaj, on już jest stracony" i jeszcze "Nie bądź głupcem, złapią was obu", ale ja już biegłem z zamiarem pomocy mojemu drogiemu kumplowi.
Nieraz ratował mnie z takich sytuacji. Nie mogłem go zostawić. Podbiegłem do niego, chwyciłem pod pachy i próbowałem podnieść. Nie dało rady. Andrzej mówił "Zostaw mnie stary, ratuj swoją skórę", ale ja nie mogłem zostawić przyjaciela w takiej sytuacji. Powiedziałem aby się podparł rękoma i wysilił. Udało się, po kilku chwilach już stał na obu nogach.
Biegnąc z Andrzejem pod ramie spojrzałem w kierunku nadbiegających policjantów, dzieliło nas kilkanaście metrów. Julian z moją pomocą podsadził Andrzeja na wzniesienie, a oni obaj pomogli mi. Wchodząc już na górę nagle poczułem silne szarpnięcie. Jeden z policjantów podskakując chwycił mnie za kostkę i się przewróciłem. Mocno się zapierając podciągnąłem nogę i mnie puścił. Szybko wstałem i pobiegłem w kierunku ostatniej przeszkody. Musieliśmy przeskoczyć na dach domu położonego z jakieś niecałe 3 metry dalej. Poważna sprawa. Julian już wykonał skok i z lekkim trudem mu się udało. Stojąc koło krawędzi spojrzałem na minę Andrzeja. Był cholernie przestraszony. Poklepałem go po plecach i powiedziałem "Człowieku, ten skok i mamy spokój, musi Ci się udać", po chwili dodałem "skoczymy razem". To go przekonało, szybko wzięliśmy rozpęd i wykonaliśmy skok.
Andrzej z powodu zranionej nogi nie zrobił dość silnego wyskoku i nie doleciał. Całe szczęście złapał sie rękoma krawędzi. Ja już będąc po drugiej stronie chwyciłem go za dłoń w ostatniej chwili gdy palce już nie wytrzymywały, za chwile dołączył do mnie Julian i razem go trzymaliśmy za dłonie. Spojrzałem w dół, było dość wysoko, na pewno jego zdrowie by ucierpiało. Po drugiej stronie stali policjanci i spoglądali na nas z groźnymi minami. Cały czas w sumie krzyczeli żebyśmy nie uciekali i sobie odpuścili ale kompletnie mieliśmy ich w dupie. Na trzy podciągnęliśmy Andrzeja do góry, otrzepaliśmy go z brudu. Policjanci stojący po drugiej stronie machnęli ręką i poszli w stronę z której przybyli.
Zeszliśmy drabinką która była niedaleko i udaliśmy się w kierunku przystanku. Spojrzałem na zegarek który wskazywał północ i mruknąłem pod nosem "Odlot".
Błądziłem wzrokiem po otaczających domach. Dach garażu koło piekarni jest dość widoczny ale mieliśmy już opanowane wyjście awaryjne. Zawsze mogliśmy w razie niebezpieczeństwa przeskoczyć na następny garaż i poruszając się jak James Bond przeskakiwać z dachu na dach i skutecznie uniknąć pogoni. Z każdym łykiem wina podnosiliśmy ton rozmowy a miejski duch spływał na nas szybciej z każdą minutą, aby osiągnąć pełnię o północy.
Po jakimś czasie przekrzykiwaliśmy sie własnymi racjami dopóki sygnał radiowozu nas nie uciszył. Chwile staliśmy bez ruchu spoglądając w alejkę w której stał wóz policyjny. Wziąłem wielkiego łyka, niestety brakowało mi abym wyzerował miód-lipę. W tym czasie Julian krzyknął "Dajemy dyla chłopaki" i już pędziliśmy w stronę wyjścia ewakuacyjnego. Pozbyłem się butli rzucając ją w kierunku radiowozu.
Pierwszą przerwę pokonaliśmy bez problemu, trzeba było wykonać niewielki skok. Biegliśmy po następnym dachu, spojrzałem sie za siebie na Andrzeja i ujrzałem jego ucieszony pysk. Poruszony jego radością krzyknąłem do biegnącego przede mną Juliana "czadu" a on machając wesoło rękoma przeskoczył kolejną przerwę. Teraz musieliśmy skręcić i biec w stronę niskiego daszku, gdzie niewielkie podciągniecie dzieliło nas od kolejnej, dłuższej ale ostatniej, przepaści. Już nieraz przemierzaliśmy tą trasę.
Julian czekający na podwyższeniu już z podaną dłonią aby mi pomóc, przerażony spojrzał za moje plecy gdzie powinien być Andrzej. Obróciłem się i go zobaczyłem. Wpadł jedną nogą do dziury w dachu i nie mógł wyjść. Dreszcz mnie przeszedł bo zobaczyłem dwóch policjantów jak pojawiają sie na dachu z którego nas przepędzili. Miałem niewiele czasu aby wrócić po Andrzejka. Julian pokrzykiwał "Wracaj, on już jest stracony" i jeszcze "Nie bądź głupcem, złapią was obu", ale ja już biegłem z zamiarem pomocy mojemu drogiemu kumplowi.
Nieraz ratował mnie z takich sytuacji. Nie mogłem go zostawić. Podbiegłem do niego, chwyciłem pod pachy i próbowałem podnieść. Nie dało rady. Andrzej mówił "Zostaw mnie stary, ratuj swoją skórę", ale ja nie mogłem zostawić przyjaciela w takiej sytuacji. Powiedziałem aby się podparł rękoma i wysilił. Udało się, po kilku chwilach już stał na obu nogach.
Biegnąc z Andrzejem pod ramie spojrzałem w kierunku nadbiegających policjantów, dzieliło nas kilkanaście metrów. Julian z moją pomocą podsadził Andrzeja na wzniesienie, a oni obaj pomogli mi. Wchodząc już na górę nagle poczułem silne szarpnięcie. Jeden z policjantów podskakując chwycił mnie za kostkę i się przewróciłem. Mocno się zapierając podciągnąłem nogę i mnie puścił. Szybko wstałem i pobiegłem w kierunku ostatniej przeszkody. Musieliśmy przeskoczyć na dach domu położonego z jakieś niecałe 3 metry dalej. Poważna sprawa. Julian już wykonał skok i z lekkim trudem mu się udało. Stojąc koło krawędzi spojrzałem na minę Andrzeja. Był cholernie przestraszony. Poklepałem go po plecach i powiedziałem "Człowieku, ten skok i mamy spokój, musi Ci się udać", po chwili dodałem "skoczymy razem". To go przekonało, szybko wzięliśmy rozpęd i wykonaliśmy skok.
Andrzej z powodu zranionej nogi nie zrobił dość silnego wyskoku i nie doleciał. Całe szczęście złapał sie rękoma krawędzi. Ja już będąc po drugiej stronie chwyciłem go za dłoń w ostatniej chwili gdy palce już nie wytrzymywały, za chwile dołączył do mnie Julian i razem go trzymaliśmy za dłonie. Spojrzałem w dół, było dość wysoko, na pewno jego zdrowie by ucierpiało. Po drugiej stronie stali policjanci i spoglądali na nas z groźnymi minami. Cały czas w sumie krzyczeli żebyśmy nie uciekali i sobie odpuścili ale kompletnie mieliśmy ich w dupie. Na trzy podciągnęliśmy Andrzeja do góry, otrzepaliśmy go z brudu. Policjanci stojący po drugiej stronie machnęli ręką i poszli w stronę z której przybyli.
Zeszliśmy drabinką która była niedaleko i udaliśmy się w kierunku przystanku. Spojrzałem na zegarek który wskazywał północ i mruknąłem pod nosem "Odlot".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz